Forum Wirtualny Hogwart im. Lwa Aslana Strona Główna Wirtualny Hogwart im. Lwa Aslana
FORUM PRZENIESIONE
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia naszych postaci [odzyskane]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wirtualny Hogwart im. Lwa Aslana Strona Główna -> Ważne informacje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DyrBraveheart
Naczelny Kokos
Naczelny Kokos



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Czw 20:54, 23 Sie 2007    Temat postu: Historia naszych postaci [odzyskane]

Uwaga, uwaga Exclamation Oto mam zaszczyt przedstawić grę, którą sam wymyśliłem Wink
Nazywa się "HISTORIA NASZYCH POSTACI", tzn. tych, którymi , że tak powiem, jesteśmy w Hogwarcie. Gra oparta na RPG, ale nie do końca. Chodzi tu o spontaniczne reakcje i wielką wyobraźnię (czego wam nie brak Wink ). A teraz bardziej szczegółowe zasady:
1) Piszemy w imieniu naszych postaci, czyli ja np. jako dyr. Braveheart, ktoś jako uczeń/prefekt domu, jako profesor itd.
2) Pisać będziemy jakby takie opowiadanie, podobne do Fan Fica, ale jednak bardziej pociągające, bo to my będziemy w nim występować.
3) Staramy się dokończyć wypowiedzi pozostałych graczy, np.
Ja piszę: Wyszedłem na błonia Hogwartu, poszedłem w stronę cieplarni i nagle usłyszałem...
(Następny gracz): ...głośny krzyk kobiety. Podbiegłem, żeby zobaczyć co się stało.
4) I już w przykładzie z poprzedniego punktu można stwierdzić, w jaki sposób piszemy. Oprócz dokończenia wypowiedzi, staramy się zakończyć "ruch" poprzedniego gracza tak jak np. napisałem "podbiegłem, żeby zobaczyć co się stało", aby móc załączyć do tego swoją postać i dodać swoje 3 grosze.
5) Nie możemy sterować innymi graczami, tylko dokańczać ich wypowiedzi i starać się jakoś zakończyć ich tymczasowy ruch. (jednym zdaniem).
6) Wasze wypowiedzi nie muszą być długie, nie musicie dużo opisywać, bo to jest tzw. "gra słów". Ale jeśli chcecie ubarwić swoją wypowiedź, to proszę bardzo..Wink )
7) Starajmy się zrobić z tego jedną całość, a nie zaczynać jakiś nowy wątek, a inny pozostawić bez rozwiązania.
8 ) Ponieważ opiera to się na dialogach, postarajcie się tam pisać w miarę ciekawie, żartobliwie i bez zbędnych głupich uwag Wink ) Takie posty będą kasowane, ponieważ psują opowiadanie (proszę zatem - bez kokosów Smile )
9) Jeśli nam wyjdzie, opublikuje opowiadanie na stronie szkoły (za waszą zgodą of course Wink )

OPOWIADANIE:
Była już północ, kiedy skończyłem pisać sprawozdanie szkolne z "środków bezpieczeństwa przyjaznym uczniom". Czułem się nieco znużony, gdy odkładałem pióro i kałamarz. Już miałem iść do sypialni, kiedy nagle rozległ się straszliwy, donośny krzyk.
"Co to?"-pomyślałem.-"Pobudzi wszystkich uczniów w szkole. Muszę to sprawdzić". - stwierdziłem. Wyszedłem ze swojego gabinetu i poszedłem za rozlegającym się głosem. Przywiódł on mnie na czwarte piętro. Skręciłem w prawy korytarz, gdzie było bardzo ciemno, ale za to uważałem, że tam właśnie znajduje się źródło ów krzyku.
"Lumos!"-szepnałęm. Na końcu różdzki pojawiło się światło, lecz nie załatwiło to sprawy do końca. Nadal panował półmrok. Szedłem długim korytarzem, aż w końcu zauważyłem portret, który był sekretnym wejściem do jakiegoś pomieszczenia.
"Najwyraźniej ktoś zapomniał zamknąć"-rzekłem, po czym wszedłem do tajemniczego pomieszczenia, z którego wyraźnie było słychać ten upiorny krzyk. Zszedłem schodami w dół, a na dole schodów zobaczyłem....
...zobaczyłem dwóch uczniów. Widok był odrażający. Widać było, że się pojedynkowali.
*
W tym samym czasie, w dormitorium dziewcząt w Slytherinie zostałam gwałtownie zbudzona ze snu.
- Co się stało?- pomyślałam, gdy nagle do moich uszu dobiegł potworny krzyk.- Jako prefekt, muszę sprawdzić co tak wrzeszczy- mruknęłam do siebie.
Nie było to prawdą, było to, tylko głupim usprawiedliwieniem, na swoją wrodzoną ciekawość. Powoli ześlizgnęłam się z łóżka, narzuciłam na koszulę nocną szatę, uważając na każdy ruch, by nie zbudzić współlokatorek. Byłam już bardzo blisko drzwi, prawie dotykałam klamkę ręką, gdy nagle, usłyszałam za plecami cichy szelest. Gdy powoli odwróciłam się, zobaczyłam...
...zobaczyłam ogromnego węża i nagle poczułam, że się zapadam w ciemnościach...
*
To było straszne. Jednemu z uczniów kapała krew ze skroni, drugi zaś zatykał nos rękawem czerwonym jak wino.
- Co wy tu robicie? - zapytałem z gniewem.
- Pojedynkowaliśmy się - rzekł po jakimś czasie jeden z uczniów.
- Tak? A nie mało wam pojedynków w Klubie Pojedynków? Co robicie tu o tak późnej porze i to w TAKIM miejscu? - powiedziałem na jednym wdechu.
Uczniowie milczeli.
- No? Proszę! Teraz wam zabrakło odwagi?! - rzekłem zdenerwowany. Ponieważ żaden z uczniów nie zamierzał mi odpowiedzieć, to po chwili zapytałem:
- Z jakiego domu jesteście?
- Ja z Hufflepuffu - powiedział chłopak z rozciętą skronią.
- A ty?
- Ja? Zzz Slytherinu, panie dyrektorze. - odpowiedział w końcu drugi chłopak.
- Dobrze. Porozmawiam z opiekunami waszych domów o karze jaka was spotka za ten czyn. Ty- zwróciłem się do Puchona - twoja rana jest niewielka. Wróć do dormitorium i czekaj na Prof. Granger.
Uczeń skłonił się i odszedł.
Po chwili ciszy powiedziałem do drugiego chłopca:
- Podejdź do mnie. A teraz weź rękę od nosa. "Blodentio!" - To zatamuje krew. A teraz chodźmy do lochów Slytherinu.
Gdy weszliśmy do dormitorium Ślizgonów, zobaczyliśmy...
...zobaczyliśmy mnóstwo węży. Były wszędzie, na fotelach, koło kominka i na kanapie.
*
Gdy wylądowałam, pod stopami poczułam twardą posadzkę. Wąż gdzieś znikł. Nie wiedziałam gdzie jestem. Zewsząd otaczał mnie chłód i ciemność, tak potworna ciemność.
- Że też akurat teraz musiałam zapomnieć o różdżce - mruknęłam do siebie posępnie.
Postanowiłam iść, nie ważne dokąd, byleby się z tąd wydostać. Moje kroki odbijały się głośnym echem od ścian i sufitu. Gdy tak szłam, usłyszałam cichy, ledwo dosłyszalny szept. Znałam ten głos, ale w tej chwili, nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Postanowiłam iść w stronę tego głosu, zachowując ostrożność. Nie wiem, jak długo szłam. Może kilkanaście, a może kilkadziesiąt minut. Nagle, moje kroki ucichły. Zdałam sobie sprawę, z tego, że doszłam do końca. Po prawej stronie zauważyłam otwarte drzwi, a po lewej lekko uchylone, ale to z tych drzwi dochodził szept. Ciekawość wygrała z rozsądkiem. Podeszłam do tych uchylonych drzwi i je lekko popchnęłam. Drzwi przeraźliwie zaskrzypiały.
- No tak. Mogłam się tego spodziewać - przemknęło mi przez myśl.
Usłyszałam jak ktoś wstaje, podchodzi do tych, nieszczęsnych drzwi i otwiera na oścież. Stanęłam oko w oko z...
Stanęłam oko oko z Snawinsem- postacią dziwnie fantastyczną pojawijącą się tylko w miejscach gdzie zostało popełnione lub ma zamiar zostać popełnione morderstwo. Snawinsem było to coż jak wąż z ogonem skorpiona i wydawało z siebie okropne jęki zawodzenia.
*
W lochach dobiegł mnie syk węży. Kiedy się obudziłem nie kryłem zdziwenia, ze wszędzie są wężę. Co prawda wcale nie zachowywały się agresywnie, ale leżayły i syczały.
-Czyżby ktoś starał się skopiować Huncwotów -jęknąłem cicho i wstałem z łóżka. W przyśpieszonym tempie ybrałem się w swoją elegancką szatę i udałem się do dormitorium ślizgonów. Węze schodziły mi z drogi a ja dzielnie <phi;P> lkroczyłem ku dormitorium.
-Itrutun -powiedziałem do ściany i był to jeden z błędów jakie popełniłem dzisejszej nocy. Pierwszym było założenie eleganckiej szaty która była teraz usmarowana jakimś śluzem.
Kiedy tylko ściana się otworzyła wylała się na mnie fala węży i zostałem pogłębiony w wijącej się odchłani. Ktoś mi podał rękę i mnie wyciągnął. To był...
...Dyrektor Braveheart . Z jego twarzy malowała się zimna furia.
*
- Nic ci nie jest? - zapytałem Lupina i pomogłem mu wstać. - Lepiej idź zawiadom innych profesorów. Zwołaj wszystkich do lochów. - wydałem polecenie. - A przy okazji zaprowadź tego chłopaka do dormitorium. -dodałem wskazując na roztrzęsnionego Ślizgona.
Lupin skinął głową i odszedł. Ja zaś podążyłem dalej w stronę źródła ów syków węży. Wszedłem do otworu w ścianie, zewsząd otaczały mnie węże.
- Skąd to się wzięło w mojej szkole? - myślałem gorączkowo. Zanim zdążyłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, usłyszałem krzyk dziewczyny. Pobiegłem szybko w tamtą stronę, a tam oprócz paskudnego Snawinsa zobaczyłem...
...zobaczyłe Meg lklęczącą na ziemi.
*
Szedłem korytarzem tak szybko jak się dało. Mijałem zakręty skręty i linie proste aby dostać się do pokoju nauczycielskiego. Kiedy dotarliśmy powiedziałem do przerażonego ślizgona który szedł za mną.
-Masz tu zostać i czekać na swojego opiekuna. Ie po resztę nauczycieli Nie śmiej się stąd ruszyć.
Ślizgon tylko kwinął głową i wszedł do pokoju nauczycielskiego.
Szybko pobiegłem po innych nauczycieli omiając węzę. Profesor Luna byłła już na nogach i szła w stronę lochów.
-Wiedziałam, wiedziałam -mówiła.
-Jak zawsze. -mruknąłem.- Luno, musisz się udać do lochów. Masz iść i wesprzeć dyrektora.
-Tak, wiem.
Odeszła szybko znikając za rogiem. Spotkałem profesor Granger przeganiającą boa dusiciela ze swojego pokju.
-drętwota! -krzyknęła a wąż zamarł.
-Lupin. Co się dzieje?
-Nie mam pojęcia. Masz iść do lochów do ppokoju wspólnego ślizgonów. Teraz!. Czekją tam już Luna i dyrektor.
Profesor Granger tylko kiwnęła głową i pobiegła w stronę lochów. Postawiłem po pięc duchów na staży do wejść do pokojów wspólnych, Ravenclawu, Gryffindoru i Hufflepuffu. Wysłałem tez Prawie Bezgłowego Nicka aby poszedł po resztę nauczycieli.
Szybko wyszedłem na błonia idąc ku chatce profesora Blacka. Światło się paliło.
Zapukałem do drzwi.
-Kto? Co tam?-usłyszałem głos.
-Profesorze Black! Niech pan otworzy! SZYBKO!
Drzwi się powloi otworzyły.
-Słucham?
-W szkole jest pełno węży. W twoim dormitorium jest ich najwięcej. Masz iść do lochów.
Black szybko wybiegł z domku i biegł do szkoły. Ja podążałem za nim odrzucając po drodze wężę.
Kiedy dobiegliśmy zauważyliśmy ze....
Przed drzwiami do szkoły jest pełno węży.
*
Patrzyem w osłupieniu na węże.
-Lupin, co one tu robią? Mówiłeś że są w lochach.
-Bo tak było cholernie szybko się rozprzestrzeniają.
Pobiegliśmy dalej skrupulatnie omijając weże. Już miałem skręcić do lochów kiedy Remus mnie przytrzymał i powiedział:
-Na górze jest jeden z twoich uczniów trzeba go zabrać.
-Dobra lecimy. A gdzie on jest?
-Przy pokoju nauczycielskim.
Rozpoczeliśmy wspinaczkę
-To już niedaleko.-rzucił Remus przez ramię.
Podbiegliśmy o pokoju ale tam zamiast jednego z moich uczniów był...
... był wielki wąż. Ucznia nigdzie nie było.
*
Przestraszyłam się. Nigdy nie widziałam takiego czegoś, wyglądało to potwornie. Na szczęście zobaczyłam dyrektora.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując na tego "potwora".
- To Snawinsem - odpowiedział dyrektor.
Gdy to usłyszałam przypomniałam sobie, jak mój ojciec opowiadał mi o czymś takim. Wiedziałam, że Snawinsem raczej nie zrobi mi krzywdy. Przestraszyłam się jednak czegoś innego. Według opowieści mojego ojca, pojawiało się to przed lub po morderstwie.
- Co tam się stało? - zapytałam z nutą przerażenia w głosie.
- Zostań tu. Ja pójdę zobaczyć - odpowiedział dyrektor i wszedł do tego pokoju.
Jednak moja ciekawość nie dała mi spokoju. Nie posłuchałam dyrektora, tylko weszłam za nim do tajemniczego pokoju. Moim oczom ukazał się straszny widok. Cały pokój był we krwi, a na podłodze w kałuży krwi leżał..
...leżał Arthur Tailono. Jeden z uczniów ze Slytherinu. Na jego ramieniu widniał Mroczny Znak.
*-Gdzie on jest? -spytał wstrząśnięty prof. Black.
-Nie... nie mam pojęcia. Miał być tu! Nigdzie nie miał iść. A węże... i tak nikomu nic nie robią
Nagle przypomniałem sobie Boa Dusiciela którego nie dawno pokonała profesor Granger.
-Czy to Boa dusiciel? -spytałem.
-Nie... to jest Bumslang... wyjątkowo paskudny okaz -odpowiedział Black tonem znawcy.
Nagle w południowej części zamku rozległ się wybuch.
-Co do....?
I znów wybuch.
Popędziłem w stronę wybuchu a Black szukał swojego ucznia. Skręcając w korytarz stanąłem oko w oko z Snawinsem. Koło niego wiło się pełno węży.
-BLACK! ZNALAZŁEM PRZYCZYNĘ TEJ PLAGI!
-CO TO?
-SNAWISEM!
-Że co?
Black szybko podbiegł, ale nie mógł uwierzyć swym, własnym oczom.
-To.. to oznacza...
-Morderstwo... Ale sądząc po ilości węży popełniono tu już pare morderstw. TO MOGĄ BYĆ UCZNIOWIE!
-Gdzie dyrektor?
Spytał gdy tylko podbiegł do nas profesor Candel, nauczyciel zaklęć.
-Nadal w lochach. Snawisemy! Znalazłem dwa ciała! UCZNIÓ!
-GDZIE? KOGO?
-Jednego z Gryffindoru... chciał pewnie spojrzeć co sięd zieje. Drugi ze Slytherinu. Pogryźony przez wężę. COś tu jest nie tak.
Za nami rozległ się huk. Odwróciliśmy się aby sprawdzić co to.. to było....
...i zobaczyliśmy ogromną wstęgę jasnego światła, która rozjaśniła ciemną noc. Setki węży padły trupem przed naszymi oczyma. Za nimi stał dyrektor z podniesioną różdżką, a towarzyszyła mu Meg Dziewczyna wyglądała na przerażoną, zaś dyrektor był ogromnie wściekły.
*
- To niewiarygodne! - rzekłem z nieukrywaną wściekłością w głosie. - Dwóch uczniów zginęło! Co to ma znaczyć? Jak te potwory tu się dostały?! - pytałem, lecz nikt nie był w stanie mi odpowiedzieć.
- Lupin, Black - zwróciłem się do profesorów - idźcie do lochów i wytępcie resztę węży. Zabiłem jednego Snawisema, ale wydaje się, że jest ich więcej.
Oni tylko wymienili spojrzenia i odeszli.
- Meg, jesteś prefektem i twoim obowiązkiem byłoby zajęcie się porządkiem w dormitorium Slytherinu, bo na pewno już wszyscy obudzili się przerażeni...-mówiłem. Dziewczyna spojrzała na mnie i już odchodziła, gdy dodałem- jednakże...w obecnym stanie nie możesz spełniać swoich obowiązków. Idź do skrzydła szpitalnego i wypocznij.
Meg uśmiechnęła się lekko i poszła. Zostałem sam. Jednak nie marnowałem czasu. Postanowiłem przeszukać szkołę. Chodziłem od komnaty do komnaty, aż w końcu na drugim piętrze ujrzałem...
...ujrzałem kolejnego, martwego już ucznia.
*
Miałam zamiar iść do Skrzydła Szpitalnego, ale pomyślałam, że najpierw wrócę do dormitorium po różdżkę, a następnie udam się do Skrzydła Szpitalnego. Idąc do dormitorium, rozmyślałam nad tym, co się stało. Nie mogli to chyba być śmierciożercy, przecież nie zabijaliby Arthura! Byłam ciekawa kto za tym stoi. Gdy weszłam do naszego Pokoju Wspólnego, zobaczyłam grupkę jakiś pierwszoroczniaków. Byli bardzo przestraszeni.
- Zawołajcie wszystkich pierwszorocznych do Pokoju Wspólnego. Razem będzie raźniej.
Gdy wszyscy rozsiadli się wygodnie, zaczęliśmy rozmawiać. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że miałam iść po różdżkę.
- Poczekajcie tu chwilkę. Zaraz przyjdę. - powiedziałam i poszłam do swojego dormitorium.
Co dziwne, moje współlokatorki spały. Postanowiłam ich nie budzić, wzięłam różdżkę i zeszłam na dół. Zdążyłam tylko usiąść w fotelu, gdy nagle z mojego dormitorium dobiegły wrzaski.
- Czekajcie. Nie ruszać się - krzyknęłam w stronę pierwszoroczniaków.
W moim dormitorium leżała...
.... martwa Flora, jedne ze ślizgonek, a koło niej stał Dementor.
*
Razem z Blackiem udaliśmy się do lochów niszcząc wszystkie napotkane na drodze wężę. W lochach zabiliśmy wszystkie wężę. A miały dosyć dziwne kryjówki, jak choćby schowek na miotły.
-Strasznei zimno w tych lochach o- spojrzałem na zegarek- trzeciej w nocy.
-Zieeew- skwitował Black.
Rozległ się krzyk uczennic.
-O nie...
Razem pobiegliśmy w strone źródła krzyku.
-Znów dormitorium Śl;izgonów.
-Itrutun.
Ściana się otworzyła. Zauważyliśmy grupkę pierwszo roczniaków w piżdżamach i Meg, stojącą na schodach do dormitorium. Wbiegła do pokoju. Szybko pobiegliśmy z anią.
To co zauważyliśmy było obżydliwe. Na podłodze leżała jedna uczennica. Martwa. Koło nie jstał... Demenor!
-DEMENTOR! -wrzsnął Black.
Dementor sięgnął swą ręką po Meg aby wyssać jej duszę. Nie muszę mówić, ze zrzucił kaptur.
-Expecto Patronum! -wrzsnął Black. Z jego różdżki wyleciał srebrny pies który zaczął gryść dementora. Ten uciekł przez... ścine?
W dormitorium zapanowała cisza. Meg i jej przyjaciółki rozpczały na dciałem przyjaciółki.
-Zajmij się nimie Syriuszu -powiedziałem- muszę zobaczyć co się dzieje u Krukonów.
Kiwnął głową a koło nas pojawaiła się pani POmfrey.
Idąc do pokoju wspólnego krukonów zobaczyłem...
zobaczyłem, że na podłodze jest pełno krwi. Ciekła strumieniem po podłodze i znikła za zakrętem korytarza. Poszedłem tam i zobaczyłem, iż w małej komnacie leży martwy Prof. Candel cały zakrwawiony. Wokół niego było pełno węży, które żywiły się jego ciałem.
*
Widok kolejnego martwego ucznia przeraził mnie. W moich oczach malowała się wielka rozpacz.
-T-t-to nie możliwe...-bąkałem pod nosem. Mijały minuty, gdy tak stałem w milczeniu nad ciałem ucznia. Nagle poczułem, że robi się bardzo zimno. Domyśliłem się od razu, co to oznacza i instyntktownie odwórciłem się z różdźką. Ku mnie sunęło 5 dementorów. Nie udawałem zdziwienia, jednak nie czekając a ruch wrogów rzuciłem zaklęcie.
- Expecto Patronum!- wrzasnęłem, a z końca mej różdżki wyleciał olbrzymi, srebrny lew i z zadziwiającą szybkością mknął ku dementorom. Patronus był tak silny, że dementorzy ryknęli przeraźliwie i rozpłynęli się w powietrzu. Zniszczyłem ich na miejscu. Po chwili lew poszedł w ich ślady i zniknął.
- Co to robią dementorzy, do licha?
I znowu nie znałem odpowiedzi, więc postanowiłem działać. Obchodziłem szkołę w wszystkie strony, spotykając i zabijając na swej drodze dementorów, snawisemy i mnóstwo węży. Oprócz tego znalazłem ciała jeszcze dwóch uczniów. Po kilku godzinach pracy powiedziałem do siebie:
- No, chyba oczyściłem już szkołę z tego bagna.
Lecz ku mojejmu zdumieniu rozległ się pisk. Był tak przeraźliwy, że ledwo ustałem na nogach.
- To dochodzi z wieży astronomicznej! - stwierdziłem i natychmiast pobiegłem w tamtym kierunku. Gdy wszedłem na górę, zobaczyłem coś, czego najmniej się spodziewałem.
... to były widmołaki.
*
-Prof... profesorze Candel -szepnałem. Cisza.
Zabiłem wężę które go otaczały i zaniosłem lewitacją do skrzydła szpitalnego.
Kładąc jego ciało na łóżko spojrzałem na reszte osób które umarły.
Flora ze Slytherinu, ten uczeń który miał zostać wpokoju nauczycielskim. Jeden Gryfon o imieniu Eric. Także jeden puchon, Alina. I krukon... Deric. sześć osób już nie żyje. Ale kto je zabija?
Szybko skierowałem się w stronę Pokoju Wspólnego. Po drodze spotkałem profesora który wrcał z wieży astronomicznej. Miał lekką ranę na ręcę.
-Panie dyrektorze...
-Kolejna ofiara- szepnął -uczennica z Ravenclawu. Zabiły ją widmołaki. Jej ciało zabrała profesro Granger.
-Kto za tym stoi? Tyle morderstw? Tyle potworów?
-Nie wiem. Wiem tylko, zę wszyscy uczniowie mają iść teraz do Wielkiej Sali. Tam będą czekać na dalsze instrukcje. Powiedz wszystkim opiekunom, że mają ich tam zaprowadzić. POtem mają wraz ze mną szukać mordercy. Duchy i prefekci mają stac na straży w Wielkiej Sali. Będzie tam również pan Filch.
-Dobrze.
Poszedłem do pokoju wspólnego. Po drodze nie spotkałem węży.
-Oko druzgotka- powiedziałem do zbroji która otworzyła mi przejście do pokoju wspólnego krukonów.
Panowała tam cisza, ale wszyscy ucznioiew żyli.
-Wstawać. Wszyscy za mną do Wilkiej Sali. Natychmiast. Biała Damo- zwróciłem się do ducha kobiety bez głowy -masz pilnować krukonów w Wielkiej Sali.
Kiwneła głową.
Wszyscy za mną. Weźcie różdżki.
Zaprowadziłem ich wszystkich. Spotkałem profesor Granger która szła już z puchonami. Profesor black szedł ze ślizgonami. Wszysyc wsypali się do Wilekiej Sali. Chwilę później przyszli gryfoni pilnowani przez panią Pomfrey. Dyrektor pewnie szukał czegoś innego.
-Prefekci domów.
Wszyscy prefekci wystąpili.
Macie pilnowac tu spokoju. Duchy bedą wam pomagać. Także pan filch. Nikomu nie możecie pozwolić wyjść z Wilkiej Sali. NAwet jeśli chcą do toalety. W Hogwarcie dzieje się coś dziwnego. Siedźcie tu a nic wam sie nie stanie. Co godzine będzie przychodził jakiś profesor. Mamy.. 4 nad ranem. myśle że niedługo podamy wam śniadanie.
Poszedłem patrolować korytarz. Profesor Profk przeszukiwał błonia, a dyrektor ... nikt nie wiedział gdzie był.
Na Wielkiej Sali panował ogromny chaos. Wszyscy wystraszeni wołali:
"Gdzie Dyrektor?". "Kto nas ocali?", "Co dalej z nami będzie?"
Nawet starania prefektów i duchów, żeby uspokoić wszystkich, nic nie pomogły.
*
Po tym wszystkim, co się stało, postanowiłem w spokoju przemyśleć tą sprawę. I nagle coś mi zaświtało - przypomniała mi się nasza zamkowa legenda o dziedzicu Slytherina.
- Czy to możliwe? -rozważałem w duchu. - A może jednak...
Postanowiłem to sprawdzić. Poszedłem więc na drugie piętro do starej już, zaniedbanej łazienki dla dziewcząt, gdzie mieszkała Jęcząca Marta - jeden z duchów. Gdy oworzyłem drzwi, zobaczyłem ogromny napis na ścianie, który głosił:
"KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. STRZEŻCIE SIĘ WROGOWIE DZIEDZICA".
Byłem zaskoczony, bo przecież umarli też Ślizgoni...Ale może oni zginęli przez przypadek? Nie miałem zamiaru dłuzej się zastanawiać, bo zobaczyłem, że kolumna z kurkami otwiera się. Nagle wyszedł z niej jakiś mężczyzna, dość młody.
Spojrzał się na mnie i rzucił zaklęcie:
-Avada Kedavra!
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić bądź powiedzieć, usłyszałem kolejny głos wypowiadający zaklęcie , tuż zza moich pleców. To był kobiecy głos.
-Expelliarmus!-krzyknęła.
Zalęcie chybiło celu., bo różdżka wypadła napastnikowi z ręki.
- Petrificus Totalus!-rzekłem, a ciało mężczyzny zesztywniało i zwaliło się ciężko na podłogę.
Potem odwórciłem się, aby zobaczyć twarz swej wybawicielki. To nie była uczennica. Miała blond włosy, była mniej więcej w tym samym wieku co ów mężczyzna, była trochę od niego niższa.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Jego siostrą, choć wstydzę się tego. -odpowiedziała od razu.
- A on, jest dziedzicem Slytherina? Nie czekając na odpowiedź rzekłem:
- Kim ON jest? Dziewczyna westchnęła i zaczęła mówić...
-... móła i tłumaczyła dyrektorowi, swoją jakże paskudną historię. O jej ojcu i nie żyjącej matce. o Braciszku tranie i jej staranich do bycia dpbrą czarownicą. O tym że uciekła z domu. Nauczyła się sama magii i śledziła swego brata. Wdarł się do szkoły i otworzył Komnate Tajemnic. Zabijał wszystkich, nawet ślizgonów. Był dosyć walnięty.
-To jak miał na imię twój ojciec -spytał dyrektor.
-emmm... to był.. Riddle Tom Marvolo Riddle... znany teraz jako... Lord Voldemort.
*
-Przeklęte miejsce -mówiłem sam do siebie zabijając kolejnego węża. Wszedłem do szkolnej kuchni aby powiedzieć skrzatą o tym, żeby przygotowały śniadanie.
-Będzie za pietnaście minut, sir -odpwoiedział jeden skrzat.
Teraz była moja kolej aby iść do Wilkiej Sali. Słońce powoli wschodziło oświetlając błonia i korony drzew zakazanego lasu.
Otworzyłem drzwi wielkiej sali.
Panował tam chaos i wszyscy czekali na dyrektora. Filch próbował ich jakoś uspokojić, ale to nie zadużo dawło.
-CISZA! -wrzsnałem. Zapadła cisza.- Co wy tu robicie? Nie możecie iść spać? Nic wam nie grozi w Wielkiej Sali. Są tu duchy i prefekci oraz studenci z owumentów. Znają się na zaklęciach. Możecie być cicho. Za jakieś pięc minut na stołach pojawi się śniadanie. Maciecoś zjeść. Idę dalej szukać.
Wyszedłem. Miałem nadzieje, ze ich chociaż trochę uspokojiłem.
Meg patrolując wielką salę zobaczyła... olbrzymią grupę widmołaków wsypującą się przez drzwi.
*
Szedłem po błoniach spięty jak nigdy dotąt odkąd zostałem nauczycielem.
-Uff, czysto-mruknołem z ulgą. Nagle za mną rozległo się warczenie które zmroziło mi krew w żyłach. Odwróciłem się instynktownie wyciągając różżkę. To co zobaczyłem omal nie zwaliło mnię z nóg, przede mną stał najprawdziwszy Kwintoped cały umazany krwią a z jego paszczy z zwisiała ręka. Zaczołem atakować w pańce każdym zaklęciem jakie przyszło mi do głowy. Kwintoped ryknoł i zaczoł na mnie biec, więc zaczołem uciekać po drodze zobaczyłem zbawienie było to Ministerstwo Magii.
*
Wybiegłem na błonia słysząc głos Blacka. Zauważyłem też z pietnastu aurorów wsypujących się na teren szkoły. Przebiegli koło mnie i wbiegli do szkoły.
-Co się stało? -spytałem Blacka.
-Kwintoped.
-TUTAJ?
-Tak...
-Zaraz zaraz... Snaesemy, widmołaki, dementorzy, kwintoped i cała zgraja aurorów. Coś mi tu nie gra.
-Mnie to mówisz.
Razem wróciliśmy do Wilekiej Sali. Było tam już postawionych na straży około dziesięciu aurorów i na wielu twarezach malowała się ulga. Zjedli śniadanie.
Po krótkiej inspekcji ruszyliśmy dalej szukać mordercy. Spotkaliśmy profesor Lunę bignącą w dół po schodach i dwóch aurorów którzy przebiegli korytarzem szybciej niż kojot i struś.
Znów rozległ się wielki wybuch.
-Co znowu?
Słońce wschodziło więc wybuch już nie robił takiego efektu jak ciemną nocą.
Szybko pobiegliśmy w miejsce wybuchu pomoijajć wężę i zobaczyliśmy...
zobaczyliśmy stadko Centaurów.
*
Razem z Lupinem pobiegliśmy zobaczyć co się stało. Gdy podeszliśmy bliżej wystąpił przywódca stada
-Odejdźcie stąd!
-Nic z tego szkola została zaatakowana i mamy cos z tym zrobić.
Centaury niechętnie się roztąpiły i zobaczyliśmy zamordowanego człowieka który był na wpół przemieniony w wilkołaka. Chciałem odciągnąć Remusa zanim to zobaczy ale nie zdążyłem. Wpatrywał sie w trupa, z przerażeniem.
-Remus chodźmy-Wogóle mnie nie słyszał-Musimy się zająć szkołą i uczniami to najważniejsze.
W końcu ale niechętnie się odwrócił. Wtedy całymi błoniami wstrząsneła eksplozja. Jej ziródło znajdowało się w wielkiej salii.
_Uczniowie!-Krzykneliśmy równocześnie
Biegiem pobiegliśmy do zamku juz w drzwiach było widać...
...było widać Snawinsemy.
*
-Morderstwa! Kolejne morderstawa- jęczałem bięgnąc za Syriuszem do WS.
Omineliśmy z gracją Snawinsemy i przyglądaliśmy się temu co pozostało po wielkiej sali.
Aurorzy walczyli z widmołakami. Meg podbiegła do Blacka.
-Panie. profesorze... nie żyje... nie żyje...
-Kto?
-ON! -wskazała ręką na Filcha.
-Mała strata- fuchnąłem - ktoś jeszcze? Kto jest ranny?
-Pan nic nie rozumie -powiedziała przez łzy.
-Co się stało? -spytał Black.
-No więc... pilnowaliśmy.. kiedy nagle po wielkiej sali rozległ się straszny chłodny śmiech. Z sufitu poleciał zieolny promień i... i ugodziła Filcha. Potem poleciało jeszcze pięc tych promieni. Trzy chybiły, ale...
-Te dwa? Kogo trafiły?
-Jakiegoś puchona i puchonke... nie wiem nie znam imion. Potem wpadły widmołaki.... i jakiś... coś jak jednorożec... wybuchł.. ale nikogo nie zabił...
Drzwi wielkiej sali znów się otworzyły. W drzwiach stał...
... stał Lord Voldemort ze swymi śmierciożercami.
*
Gdy zobaczyłam Voldemorta, trochę się uspokoiłam.
- Chyba nie będzie zabijał dzieci swoich sług? - myślałam. - Nie, na pewno nie będzie nas zabijał.
Wszyscy uciekli w jak najdalsze końce Wielkiej Sali. Co dziwne, profesorowie też niezauważenie przeszli tam. Ja i reszta Ślizgonów też odeszliśmy od stołów, ale nie w takiej panice, jak inni. Zajęłam się uspokajaniem pierwszorocznych.
- Z tąd nie ma ucieczki! - krzyknął Voldemort i potwornie się zaśmiał.
W tym momencie większość uczniów zaczęła płakać, a ja stałam przy pierwszorocznych i wmawiałam, że im się nic nie stanie. Powstał mały chaos, wszyscy chcieli być jak najdalej od Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- CISZA! - ryknął Voldemort.
Wtedy zza reszty uczniów wyłonił się jakiś gryfon z wysoko uniesioną różdżką i krzyknął:
- Cruc... - ale nie dane mu było dokończyć, przerwał mu jeden ze śmierciożerców.
- Avada Kedavra!
- Ktoś jeszcze na ochotnika? - krzyknął Voldemort.
Nie lubiłam grofonów, ale nie można było pozwolić żeby wybił całą szkołę. Nagle z szeregu uczniów wystąpili...
... profesorowie.
*
-Zostaw te dzieci!- wrzasnąłem.
-Co one ci zrobiły? -spytał Black.
Voldemort zaśmiał się.
-Mnie tam nie chodzi o nie. Raczej o dyrektora... Mam pewne porachunki.
-Więc po co straszysz dzieciaki? -spytałem.
-To moje hobby... gdybyś choć trochę znał moją przeszłość wiedziałbyś, zę.... lubie dzieci.
Śmierciożercy się zaśmiali.
-Może pojedyneczek co? -spytał złowieszczo Voldemort.
-No dawaj -Black od razu wbiegł na środek sali.
-Avada Kedavra! -ryknął a jego zieolny promień poleciał ku uczniom. Ugodził ślizgona stojącego koło Meg.
-Kto następny? -spytał.
-JA!
Do Wielkiej Sali wszedł ...
...Dyrektor Braveheart, a wraz z nim tajemnicza dziewczyna i grupka aurorów. W powietrzu wsiało bezwładne ciało syna Voldemorta.
*
- Flamare!-krzyknąłem na wstępie, co sprawiło, że szata Voldemorta zaczęła się palić. Kilku wystraszonych śmierciożerców próbowało ugasić "mały pożar" na ciele swego pana, lecz nic z tego (nie znali zaklęcia).
- Trzeba było opanować Standartowe Umiejętności Magiczne z zaklęć.-mruknąłęm z satysfakcją w głosie.
Niestety, mój triumf panował krótko- rozwścieczony Voldemort odepchnął od siebie żałosnych pomocników i skierował różdżkę na szatę mówiąc:
-Aqua Eructo!- płomień zgasł. W tym samym czasie aurorzy wystąpili z szeregów i rozpoczęli walkę ze śmierciożercami. Ja zająłem się Voldemortem.
-Chodźmy stąd Tom.-zwróciłem się do niego ze spokojem w głosie.-Jeśli dobrze wiem, to chodzi ci o MNIE, a nie o uczniów.
-Jak chcesz, bravek-odpowiedział. Chodźmy na błonia.
Poszliśmy pozostawiając aurorów pojedynkujących się ze śmierciożercami.
Na błoniach walka rozgorzała na nowo.
Zaklęcia śmigały wszędzie, ledwo było cokolwiek widać. Jednak w pewnym momencie Voldemortowi wypadła różdżka, a on sam przewrócił się na ziemię.
Powoli podszedłem do niego,. Z jego ust dało słyszeć się słowa:
-Daj mi odejść...Zabrać syna...wtedy...opuszczę szkołłę....
-Tom, ty mnie PROSISZ?
-Nie proszę cię głupcze, tylko stawiam ci warunki. W przeciwnym razie wszyscy uczniowie zginą, a ty razem z nimi.
Przyglądałem mu się przez chwilę, a on dodał:
-Świtem przybędą posiłki, więc pospiesz się z podjęciem decyzji.
Życie uczniów było dla mnie ważniejsze. Powoli opuściłem różdźkę. Przywołałem ciało syna Voldemorta.
- Ocuć go! - rozkazał Voldemort.
-Sam to zrobisz. Podobno jesteś jednym z najpotężniejszyh czarnoksiężników świata, co nie, Tom? -odpowiedziałem.
On wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu i wstał. Podniósł różdżkę, szepnął coś, a syn się przebudził.
-Idziemy-powiedział do niego, po czym wystrzelił coś z różdźki, coś jakby jasnego i wydającego ogromny huk. Zapewne miał to być dla śmierciożerców znak do odwetu.
Ja patrzyłem na odchodzących morderców. Mogłem ich zaatakować, lecz bałem się o uczniów.
Nagle ze drzwi frontowych dobiegł mnie krzyk.
-Nie! Nie pozwól mu uciec! - to była córka Voldemorta.
Lecz zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zanim zdążyłem zareagować, Voldemort z synem zniknęli w dziwny sposób, a z Zakazanego Lasu zaczęło wychodzić mnóstwo śmierciożerców. Już wiedziałem czym było to coś, co wystrzelił Voldemort- to był znak, aby przybyły posiłki i pomogły mu uciec.
-Wracaj do zamku! - krzyknąłem do dziewczyny, a ona szybko wskoczyła za drzwi fronotowe.
W tym samym momencie pomknęło ku mnie kilka śmieretlnych zaklęć. Cudem udało mi się ich uniknąć.
Jeden ze śmierciożerców wystąpił na przód i zwrócił się do mnie:
-Koniec zabawy, Braveheart. -rzekł, po czym zdjął maskę i dodał- poddaj się.
To był...
...był ojciec Meg.
*
W Wielkiej Sali zapadł pozorny spokój. Aurorzy wygrali walkę ze śmierciożercami. Wszędzie było pełno martwych ciał śmierciożerców.
- Skoro Voldemort zabija, nawet ślizgonów niczego nie można być pewnym - myślałam, patrząc na martwe ciało ślizgona.
- Malfoy, każ tym sowim gorylom, żeby zabrać stąd ciało tego ślizgona - krzyknęłam.
O dziwo posłuchał mnie i po chwili ciało pierwszoroczniaka leżało już w kącie. Nagle, drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem. W nich stała...
-.. tajemnicza dziewczyna z którą przybył Braveheart.
*
Szybko pobiegłem na trzecie piętro. Popatrzyłem przez okno jak dużo śmierciożerców zaczeło wysypywać się z lasu. Przyśpieszyłem kroku. -Witam -rzekł duch który się nagle pojawił
-NICK! -odetchnąłem z ulgą. -słuchaj zwołaj inne duchy. Szybko tutaj w to miejsce. Będę czekał. Szybko Nick szybko!
Nick zniknął za ścianą a ja czekałem. Spojrzałem przez okno i padłem na ziemie. Jedno ze śmiertlenych zaklęć wleciało przez okno i wlanęło w zbroję.
Jeszcze raz wychyliłem się i zobaczyłem jak dyrektor i aurorzy walczylie z przynajmniej pięćdziesięcioma śmierciożeracmi.
Nagle pojwaił się Nick i inne duchy.
-Świetnie. Słuchajcie taki jest mój plan...
Po ogłoszeniu planu.
-Ja się na to nie godze -powiedział Irytek i zrobił fikołka w powietrzu- daj mi jeden powód dla którego mialbym to zrobić?
-Bo jak oni nas wszystkich zabiją nie będziesz miał kogo dręczyć -wyjaśniłem cierpliwie.
Irytek się zastanwaił chwilę.
-Przkonałes mnie! Świetnie DO BOJU DUCHY! DO BOJU! I NIE ŻAŁUJCIE EKTOPLAZMY.
Duchy wyleciał na błonia i atakowały ektoplazmą wszystkich śmierciożerców. Ektoplazma parzy. Od razu usłyszełem jęki zazwodzenia. Teraz sam biegłem na dół aby walczyć ze śmierciożeracmi. Black już tam był i wszyscy inni profesorowie też. Poza Luną, bo pilnowała wielkiej sali.
Dzięki duchom śmierciożercy szybko zostali pokonani. Nagle na błoniach pojawili się...
... pojawili się dementorzy.
*
- Voldemort oszukał Waszego dyrektora!- krzyczała.
Na sali wybuchła panika. Wszystkich jednak ciekawiło to, kim jest owa kobieta. Mnie oczywiście też. Podeszłam do niej, ale zatrzymałam się w odpowiedniej odległości. Przecież mógłby ty być śmierciożerca.
- A ty kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem... Jestem... Jestem córką Voldemorta - wyszeptała, tak aby nikt tego oprócz mnie, nie usłyszał.
Gdy to usłyszałam miałam zamiarsię cofnąć jeszcze bardziej, ale w porę spostrzegłam, że nie ma różdżki.
- Córką Voldemorta? - nawet nie próbowałam kryć zdziwienia.
- Tak.
- On ma jeszcze eee... jakieś dzieci?
- Tak. Mam brata, to on otworzył Komnatę Tajemnic.
- Komnatę Tajemnic?!
- Yhm.
- To czemu, w takim razie zginęli Ślizgoni?
- Bo...
-Bo on jest...jakby to powiedzieć..."zawładnęła nim czarna magia". Nie panuje nad tym co robi, swoje życie przeznaczył dla mego ojca...
-A ty, czemu jesteś tu z nami, a nie uciekłaś wraz z Czarnym Panem?-dopytywała się Meg.
-Ja...-zaczęła dziewczyna, lecz nagle do Wielkiej Sali wszedł Dyrektor Braveheart, wskazał na nią ręką i nakazał pójść za nim. Ona bez słowa wstała i wyszła.
*
Szedłem szybko, za mną podążała tajemnicza dziewczyna. Gdy dotarliśmy do mojego gabinetu, zamknąłem szczelnie drzwi i wskazałem jej krzesło, aby usiadła.
-A więc, moja droga-zwróciłem się do niej-jesteś mi winna wyjaśnień. Na błoniach aż się burzy od rzucanych przez aurorów i profesorów zaklęć przeciwko dementorom, pozostałym śmierciożercom i tym innym stworzeniom. Voldemort uciekł. Muszę wiedzieć, jak się tu dostaliście.
-Aha-dodałem-i jeszcze powiedz mi, jak się nazywasz.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
-Jestem Shannon Riddle.
-Ładne imię.-stwierdziłem-ale powracając do tematu; jaki był cel dzisiejszej waszej podróży? Oczywiście oprócz uśmiercenia mnie...
Shannon się trochę zmieszała, ale zaczęła opowiadać.
-No więc, Voldemort zaplanował na dzisiaj atak na Hogwart. Ja i mój brat mieliśmy otworzyć komnatę tajemnic i przyprowadzić tutaj te wszystkie potwory. Nie chciałam tego, ale ojciec powiedział, że jeśli tego nie zrobię, to mnie zabije. Nie miałam wyjścia. Musiałam iść z bratem i otworzyć komnatę tajemnic. On to zrobił i wszedł tam. Ja miałam stać na straży. Potem on chciał zabić pana...ale uważałam, że to najlepsza okazja, aby z tym wszystkim skończyć i pomogłam panu. Jednak teraz, gdy Voldemort uciekł, czuję, że chyba postąpiłam źle...On mnie zabije!-zakończyła, a na jej twarzy pojawiły się łzy. Dopiero teraz w świetle słońca porannego było widać, jak wygląda. Była niewysoka, szczupła, miała długie blond włosy zapięte w kitkę i była bardzo ładna. Z tego, co się dowiedziałem wcześniej, miała ona 18 lat.
-Nie pozwolę, by Voldemort cię zabił...Nie płacz już, proszę. Mówiłaś, że uczyłaś się czarować? Oczywiście chodzi mi o białą magię.
-Tak. Najbardziej zainteresowała mnie transmutacja.-odpowiedziała.
-Wspaniale! W takim razie mogę podszlifować twoje umiejętności i powierzyć ci stanowisko profesora transmutacji, bo nasz stary profesor nie żyje...
To oznacza, że będziesz tu, w Hogwarcie, cała i bezpieczna.
-Nnaprawdę? Och, dziękuję panu!
-Drobnostka. A teraz zostań tutaj i czekaj na mnie. Muszę się zająć bezpieczeństwem szkoły. Zaraz wracam.-rzekłem i wyszedłem. Wybiegłem na błonia i zobaczyłem Meg, która wyszła z zamku, najwyraźniej chciała zobaczyć, czy jej ojciec śmierciożerca żyje.
-Meg, wracaj do zamku!-krzyknąłem do niej. Za późno. Jakiś śmierciożerca wystrzelił ku niej klątwę Cruciatus. Rzuciłem się i zasłoniłem ją swym ciałem. Poczułem ogromny ból....
-Uuuciekaj! -rzekłem, a ona, choć wystraszona, zawróciła i wbiegła do zamku.
Śmierciożerca zaś, cały uradowany, że złapał samego dyrektora, miotnął we mnie jeszcze kilka razy klątwą Cruciatus, po czym zawołał:
-Mamy Bravehearta, tutaj!
Ojciec Meg i kilku śmierciożerców biegło ku mnie.
-No, to już naprawdę koniec-powiedział ojciec Meg.-Teraz zginiesz. Avada...!, zaczął, lecz nagle
...pojawiło się jeszcze 15 aurorów.
*
Nie miałam ochoty wracać do Wielkiej Sali. Nie miałam ochoty się tłumaczyć, dlaczego, mimo zakazu wyszłam na błonia. Biegłam do lochów. Na szczęście wszyscy byli w Wielkiej Sali, więc myślałam, że jestem sama. Wbiegłam do Pokoju Wspólnego ślizgonów. Usiadłam w wielkim, wygodnym fotelu i rozpłakałam się. Nagle, na ramieniu poczułam silną, męską dłoń. Nie wiedziałam, że jeszcze ktoś, oprócz mnie jest w Pokoju Wspólnym. Gdy odwróciłam głowę, zobaczyłam...
zobaczyłam Profesora Blacka
*
Postanowiłem sprawdzić czy wszsycy uczniowie opóścili Pokój Wspólny. W środku nikogo nie było więc dla pewności poszedłem sprawdzić dormitoria. Tam również było pusto nagle usłyszałem skrzypienie podłogi we wspólnym. Weciągnołem różdżkę i zakradłem się do pokoju. Nagle usłyszałem ciche pochlipywanie.Podszedłem i zobaczyłem Meg siedzącą w jednym z foteli i szlochającą sobie w najlepsze. Położyłem jej dłoń na ramieniu, gwałtownie odwróciła głowę pewnie spodziewając się najgorszego.
-Wszystko w porządku Meg?
-T-t-tak.....nie... bo widzi pan mój ojciec jest Śmierciożercą i właśnie zatakowali dyrektora i wogóle....
-Czekaj, czekaj chcesz powiedzieć że oni dorwali dyrektora?!
-Obawiam się że tak.
-Ilu ich tam jest?-zaczołem się martwić o dyrektora.
-Nie wiem moze z 15...
-Oż ****(słowo całkowicie niearatykuowane) muszę mu pomóc.-wyciągnołem jedno z tych dwukierunkowych lusterek jakich uzywaliśmy razem z resztą Huncwotów. Powiedziałem do lusterka"Lunatytk" i po chwili widziałem jego twarz.
-O co chodzi Łapo?
-śmierciożercyu dorwali dyrektora na błoniach, leć tam ja odprowadzę Meg do wielkiej Sali i cię dogonię.
-Dobra, lece.
Spojrzałem na Meg, która wyglądała trochę lepiej:
-Musimy iść do Wielkiej Sali, dobrze?
Kiwneła głową. Wyszliśmy i szybkim krokiem poszlismy do WS. Gdy weszliśmy Meg znów zaczedła się rozklejać. Zobaczyłem jakąś dziewczynę na oko w tym samym co Meg.
-Mozesz mi pomóc-spytałem
-Oczywiście panie profesorze, dopiero teraz zauważyłem że to perfekt.
-Zawiadam wszystkich nauczyciel;i jakich spotkasz że dyrektor ma kłopoty. I po chwili namyśłu dodałem: I zajmij się nią bo jest trochę roztrzęsiona dobrze...
-Jestem Cho.
-Świetnie, więc CHo zrób o co cię prosiłem a ja lece.
Wyleciałem na błonia a tam zobaczyłem....
... zobaczyłem walkę aurorów ze śmierciożercami.
*
W Wielkiej Sali postanowiłam się uspokoić. Przecież nie wypada mi, wielkiej Margaret z szanowanej szlacheckiej rodziny, płakać.
- Idź zawiadom tych psorów. - powiedziałam do Cho.
- A ty, jak się już czujesz?
- Okey, już dobrze.
Cho poszła zawiadamiać psorów, a ja wróciłam do grupki ślizgonów z 7 klasy.
- Co się stało? - zapytał, nagle jeden z nich.
Był to...
oczywiście boski Draco .
*
Biegłam korytarzami co sił w nogach. Az się sama zdziwiłam, ze potrafię tak szybko biegać. "To z nadmiaru adrenaliny, hehe" Laughing - pomyślałam z uśmiechem. Dziwne, że potrafię się śmiać w TAKIEJ sytuacji. Troszkę się martwiłam o Meg, była cała roztrzęsiona, ale zostawiłam ja pod czujnym okiem Malfoya Wink Biegnac zdziwiłam się, ze nie spotkałam po drodze żadnego nauczyciela. "Przecież mieli patrolowac korytarze! Gdzie oni są, do ciężkiej cholery?!" - zaklęłam. - "Zawsze ich nie ma, kiedy są potrzebni!" Kiedy dotarłam do pokoju nauczycielskiego w środku siedziała tylko jakaś dziewczyna, nikogo poza nią nie było. Była bardzo ładna, miała długie blond włosy związane w kitkę. Nie wyglądała mi na uczennicę, przecież widziałabym ją przez te lata w Hogwarcie, ale tak na moje oko była starsza ode mnie.
- Kim jesteś??? - zawołałam.
- TORTURA TRANSMUTACJI! - wrzasnęła.
Poczułam jakieś dziwne ciepło, było mi coraz bardziej gorąco i niedobrze.... "Cholera, mam halucynacje??? " - pomyslałam, patrząc, jak moje dłonie pokrywają się sierścią.
- Co jest grane??? - chciałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobyło się tylko głośne szczeknięcie. Łzy stanęły mi w oczach, na próżno próbowałam cos powiedzieć. Kiedy chciałam sięgnąć po różdżkę, która leżała tuż obok mnie, nieznajoma dziewczyna krzyknęła:
- DRĘTWOTA!
poczułam, że nie mogę ruszyć ani koniuszkiem palców. "No to juz po mnie" - przeszły mi przez myśl te złowieszcze słowa. "Zginę w mękach tej ***********!!!! "
I nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
-... stało w nich trzech śmieciożerców.

*
-JAK RZUCASZ ZAKLĘCIA BARANIE! JESTM PO TWOJEJ STRONIE!
-Sorry.
-JA CI DAM SOR..-padłem na ziemie przed klątwom Cruciatus.
Wielka bitwa trwała. Na nasze szczęście przybyło parę aurorów. Ale nie moggliśmy jeszcze poknać śmierciożerców. Duchy bardzo nam pomagały.
Nagle zobaczyłem coś dziwnego. Znów padłem na ziemie aby uciec przed zaklęciem śmierci. Coć cienkiego suneło po ziemi z Zakazanego Lasu i mknęło ku Wielkiej Sali. Było chyba tego z pięć.
-Mój jedyny Boże! ŚMIERCIOTULE! TUTAJ? BLACK!
Profesor szybko podbiegł do mnie powalając przy okazji jednego śmierciożerce.
-Co jest?
-Patrz tam! Tam!
-No i?
-SMIERCIOTULE!
-ŚMIERCIOTULE? TUTAJ?
Razem szybko pobiegliśmy do Wielkiej Sali, ale
... zatrzymała nas grupa śmierciożerców.
- Jeśli chcecie się dostać do zamku, najpierw musicie nas zabić! - krzyknął jeden z nich.
*
- Nic się nie stało, co się miało stać? - skłamałam.
- Ten tusz... - powiedział, wskazując na mój policzek, który był umazany czarnym tuszem do rzęs.
- No tak, cholerny tusz! - zaklęłam cicho.
- Co? - zapytał, choć byłam pewna, że to usłyszał.
- Eee... Nic. Dzięki - powiedziałam, ścierając z policzka tusz.
- No, więc co się stało? - powtórzył swoje pytanie.
- Kurde, co on taki uparty? - pomyślałam, a głośno powiedziałam - No nic się nie stało, tylko tusz mi się rozmazał.
- Płakałaś... - powiedział cicho.
- Nie, nie płakałam! - powiedziałam chyba trochę za głośno, bo pojedyncze osoby zaczęły mi się przyglądać. - Niby czemu miałabym to robić? - dodałam już nieco ciszej.
- Bo twój ojciec, walczy teraz z armią śmierciożerców przeciwko dyrektorowi. - powiedział cicho.
- Skąd... Skąd wiesz? - zapytałam już całkiem cicho.
- Bo...
...bo mój ojciec też tam jest i pomaga innym śmierciożercom. Wspominał mi kiedyś o tym planie, ale chyba nie byli pewni, czy go zrealizują...Stałam jak zamurowana słuchając słów Draco.
"To nie możliwe-myślałam.-On o WSZYSTKIM wiedział..."

*
Walka na błoniach toczyła się zażarcie. Mimo, że udało mi się uniknąć śmierci, bo przybyli aurorzy, to nadal nie mogłem się ruszać po kilkakrotnym rzuceniu na mnie klątwy Cruciatus. Nie mogłem już dłużej leżeć bezczynnie na ziemi i patrzeć na to wszystko. Nagle przypomniało mi o bardzo ważnym przedmiocie, który nosiłem zawsze w podręcznej sakwie (tak na wszelki wypadek). Mianowicie był to eliksir wzmacniający, który pozwalał uleczyć lekkie rany. Szybkim ruchem wyciągnąłem go i napiłem się paru łyków. Efekt był taki, że zacząłem się czuć jak nowo narodzony. Bez problemu wstałem, podniosłem różdżkę, i rzuciłem kilka zaklęć na najbliższych śmierciożerców. Walczyłem tak jeszcze z kwadrans, kiedy uznałem, że to nie ma sensu.
-Muszę iść do Wielkiej Sali bronić uczniów.-stwierdziłem.-Nie ma najmniejszego sensu dalej się zmagać ze sługami Voldemorta, bo od tego są aurorzy.
Podbiegłem więc do frontowych drzwi, szybko otworzyłem je i wszedłem do zamku. Zanim poszedłem do Wielkiej Sali, przypomniało mi się, że zostawiłem na górze Shannon. Wszedłem na czwarte piętro, skręciłem w lewy korytarz i otworzyłem drzwi od pokoju nauczycielskiego. Zamiast Shannon zobaczyłem tam psa, który leżał na podłodze.
-Co pies robi tu, w pokoju nauczycielskim?
Odpowiedziało mi tylko żałosne szczeknięcie zwierzęcia. Tym bardziej zdziwił mnie fakt, że zwierzę było nieruchome.
-Zaraz...A może...Finite!
Nagle ciało zwierzęcia zamieniło się w ciało dziewczynki, a konkretnie w Cho z Gryffindoru.
-Kto ci to zrobił?-zapytałem z niepokojem.
-Ta kkobieta!!
-Taka ładna blondynka?
-TAK!-odpowiedziała Cho z rozpoczą.
"Hmm-to niemożliwe. Muszę to sprawdzić."-pomyślałem.
-Poczekaj tu na mnie. Pod ŻADNYM pozorem nie wolno ci się stąd ruszać, jasne?
-Taak-bąknęła Cho.
-No, teraz jestem spokojny. Niedługo będę.-rzekłem i wyszedłem.
Szukałem Shannon wszędzie, aż nagle przy jednej z bocznych komnat usłyszałem głosy kilku ludzi.
-No, Czarny Pan miał rację, mówiąc, że jej umysł jest BARDZO podatny na klątwę Imperius.
-Tak, Czarny Pan zawsze ma rację. Teraz spotka ją kara, za to co zrobiła. A właściwie to kto rzucił na nią klątwę?
-Ja-powiedział jakiś mężczyzna-jakieś dwadzieścia minut temu. Dowiedziałem się od Draco Malfoya, że jest w pokoju nauczycielskim. Rzuciłem na nią Imperius i nakazałem rzucać zaklęcia na wszystkich, których zobaczy, oczywiście oprócz nas. Myślałem, że Braveheart po nią przyjdzie, ale niestety przyszła tam tylko jakaś dziewczynka...Właściwie nie wiem, co Shannon jej zrobiła...
"Usłyszałem już dość, żeby móc zacząć działać"-stwierdziłem, po czym z hukiem otworzyłem drzwi do komnaty i wymówiłem formułę zaklęcia:
-Petrificus Totalus Maximus!-powaliło wszystkich śmierciożerców naraz. W kącie pomieszczenia leżała związana Shannon.
-Diffindo!-liny pękły, po czym pomogłem dziewczynie wstać.
-Dziękuję panie dyrektorze...To było straszne...
-Już dobrze. Chodźmy stąd-powiedziałem, po czym wykrzynąłem Incancerus! i nieruchome ciała śmierciożerców zostały związane.
-Później po nich wrócimy.
Gdy wraz z Shannon szliśmy do Wielkiej Sali, spotkaliśmy na swej drodze...
... spotkaliśmy na swej drodze śmierciożercę.
- Drętwota! - krzyknąłem.
*
- Jak mogłeś... Jak mogłeś pozwolić by zginęli ślizgoni? - spytałam, przypominając sobie śmierć Flory.
- To było tylko kilka osób, a stawka była wielka - powiedział i uśmiechnął się kpiąco.
- Gdyby nie profesorowie mogliby zginąć WSZYSCY.
- Nie. Ja bym nie zginął. Wiedziałem jak ich unikać.
- Ty cholerny, pieprzony egoisto! - teraz już krzyczałam.
- A ty nie jesteś egoistką? - spytał spokojnym, opanowanym głosem.
- Jestem, ale nie tak jak ty. - krzyczałam, teraz coraz więcej osób z zaciekawieniem nam się przyglądało.
Dziwiło mnie to, że ten "wielki" Malfoy pozwalał mi na siebie krzyczeć.
- Czemu wrzeszczysz? - zapytał po chwili.
- To moje hobby. - powiedziałam i uśmiechnęłam się złośliwie.
Chciałam odejść, ale Malfoy złapał mnie za rękę.
- Pamiętaj, nie mów tego nikomu. - powiedział, był wściekły, że mi się wygadał.
- Bo co? - zapytałam wyzywającym tonem.
- Bo... - powiedział i podniósł różdżkę.
- Co, pojedynek? - zapytałam i też podniosłam różdżkę.
- Chętnie.
Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Wszyscy się na nas patrzyli.
- Cru... - zaczęłam, ale w tej chwili do sali wszedł...
Profesora Blacka i Lupina
*
Śmierciotyle tutaj. to wszystko wygląda jak zły sen pomyślałem sobie. Biegliśmy do Wielkiej sali by móc obronić uczniów przed Śmiercitulami bo tylko 6 i 7 klasa wiedziała jako tako jak sobie z nimi radzić. Nagle zauwazyłem dyrektora z niezłą dziwczyną.
-Hej Luniek co to za cizia obok dyrka?
-Ile razy mam ci powtarezać, że masz nie mówić na mnie "Luniek"! A wogóle ta dziewczyna to-spojrzał na nią i zaczoł się jąkać-to...to...to.... Łał.
-Też tak sądzę powiedziałem z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
-Lapo! Nie mamz cyasu bz odsapnąć a co dopiero na podryw!!!
-Okej okej. Chodźmy powiadomić dyrka.
Podbiegliśmy do nich zresztą oni też szybko kierowali się w naszą stronę.
-Panie dyrektorze mamy problem do szkoły dostały się Śmierciotule.
-CO!?!?
-I obawiamy się że mogą zaatakować uczniów.
-Biegiem do wielkiej Sali.
Pobiegliśmy i nie spotkaliśmy nic niepokojącego. Otworzyliśmy drzwi i nagle zaatakowła nas Śmiercitula. Lecz nie doleciała bo ktoś odepchnął ją zaklęciem.
była to megi.
*
Tkwiłam tak bezczynnie w pokoju nauczycielskim, z polocenie dyrektora. Powiedział, ze niedługo wróci, a tymczasem minął już kwadrans. Na stole leżała jakaś dziwna książka, okładke miała całą poszarpaną, ledwo odczytałam jej tytuł. Były to "Magiczne i egzotyczne zwierzęta". Lubię takie książki 'z duszą', noszące juz ślady tzw.' poptrzenich włascicieli', więc nie oparłam się pokusie i sięgnęłam po książkę. Otworzyłam ją przypadkowo na jakiejs stronie z akromantulami. "Nie, nie, to mnie nie interesuje" - pomyślałam i przewróciłam kartkę dalej. Na następnej stronie zobaczyłam jakąs dziwna fotografię, jakby jakaś peleryna dusiła kogoś spiącego. Pod zdjęciem był podpis: Śmierciotula. "Rzadko spotykane zwierzę żyjące tylko w tropikalnym klimacie. Z wyglądu przypomina czarną pelerynę grubości około pół cala (jeśli ostatnio zabiła i spożyła ofiarę, jest grubsza) a nocą sunie po ziemi. " - czytałam. - "Jedynym znanym nam - czarodziejom - zaklęciem odpędzającym śmierciotulę jest Patronus." Dziwne jest to coś - pomyślałam. Zamknęłam książkę, nie lubiłam tych wszystkich dziwnych zwierząt, z tego też względu nie chodziłąm na onms. własnie rozglądałam się po pokoju, kiedy nagle drzwi ostworzyły się z trzaskiem, przeciągle skrzypiąc. Cos sunęło ku mnie, jakby jakaś peleryna.... "Zaraz, zaraz!" - pomyslałam. - "czy to przypadkiem nie jest to dziwne coś, co widziałam w tej książce.....? " szybko zaczęłam ja wertować, szukając zaklęcia, a tymczasem śmierciotula była już 4 metry ode mnie. "Mam! Expecto Patronum! - krzyknełam a z mojej różdżki wystrzelił patronus. zjawa znikła wraz z nim. "Oh my god, poraz pierwszy udało mi się wyczarować patronusa.... W samą porę. Gdyby nie ta książka, juz było by po mnie". Myśląc, ze już nic mi nie zagraża, usiadłam na krześle, tylem do drzwi, w końcu musiałam ochłonąć. I to był mój błąd.
- Imperio!!! - krzyknął ktoś. Zdązyłam się tylko odwrócić, żeby zobaczyć twarz...
...twarz Draco Malfoya.
*
-Meg, brawo!-pochwaliłem ślizgonkę.
-Dziękuję, panie profesorze...-powiedziała dziewczyna nieśmiało.
-A teraz do Wielkiej sali...
Otworzyłem drzwi i ujrzałem tysiące przerażonych twarzy skierowanych na moją osobę.
Wszyscy nagle zaczęli wywrzaskiwać "Jesteśmy uratowani! Dyrektor się pojawił! Hurra!"
-SPOKÓJ!-krzyknąłem
Na Wielkiej Sali zapanowała cisza.
-A teraz, posłuchajcie. Tak wygląda sprawa...-opowiedziałem im co się wydarzyło.-Musimy się trzymać razem. To jest klucz do wyjścia z tego wszystkiego.
Zauważyłem, że Syriusz Black ukradkiem spogląda na Shannon. Ona też się na niego spojrzała, ale natychmiast się odwróciła oblana lekkim rumieńcem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Dobrze. W Wielkiej Sali będzie 2 profesorów, dwóch zaś będzie patrolowało szkołę z prefektami na zmiany. Zabezpieczyłem frontowe drzwi i śmierciożercy, którzy są na błoniach nie przejdą przez nie. No więc...
Ja i Prof. Riddle zostaniemy tutaj...Na sali rozległy się pomruki "Profesor Riddle? A kto to taki?"
-To nasza nowa nauczycielka transmutacji.-wyjaśniłem wskazując ręką na Shannon, która ponownie oblała się rumieńcem.
-Syriuszu, Remusie-zwróciłem się do nich-wy weźcie ze sobą 2 prefektów domów i patrolujcie szkołę. Po drodze wejdźcie do pokoju nauczycielskiego; tam jest Cho z Gryffindoru.
-Dobrze-odpowiedział Remus.
-Meg, Pietro -zawołał-chodźcie z nami.
Po chwili cała czwórka opuściła WS. Po około 10 minutach usłyszeliśmy krzyki...
To była rzecz (nie)jasna Meg.
*
Biegłem razem z Remusem i 2 perfektów do pokoju nauczycielskioego by wyciągnąć z niego Cho bo nikt nie powinien zostawać sam na korytarzu. Nagle zza zakrętu ktoś na nas wypadł był to Dracko Malfoy i wyglądał na przerażonego.
-Panie profesorze jak dobrze-powiedział zanim zdążyłem otworzyć usta-w pokoju nauczycielskim coś się dzieje słyszałem krzyk.
-Dobrze choć z nami musimy to sprawdzić. Podeszliśmy do drzwi i nagle koło mojego ucha przeleciał oszołamiacz.
-Na ziemię!
Razem z Luniem podczołgaliśmy się dodrzwi i razem wkroczyliśmy rzucając oszołamiacze na wszystko co się ruszało. Po chwili gdy wszystko się uspokojło zobaczyliśmy Cho sparaliżowaną lecz było widać nienawiść bijącą z jej oczu.
-Cho słyszysz mnie?-zaczoł Rem, ale ta tylko na niego spluneła
-Chyba coś jej jest, jak na moje oko to Imperio.
-Tak możliwe, Incancerus rzucił remus wiążąc Cho.
Próbowaliśmy wszystkiego lecz nic nie działało.-Ja spróbuję powiedziała Meg
Podeszła do Cho posadził ją wygodnie i nagle bez żadnego ostrzerzenia spoliczkowała ją i zaczeła nią potrząsać: Cho słyszysz mnie?!
Cho spojrzała na nas zdziwiona dlaczego jestem związana i dlaczego tak bardzo boli mnie policzek. Pietro z uśmiechem zaczoł coś mówić kiedy drzwi wyleciały z nawiasów pod wpływem wybuchu. Do pokoju nauczycielskiego
... weszło kilku śmierciożerców na czele z MALFOYEM.
*
- Malfoy?! - krzyknęłam.
- A co. Cruc...
- Crucio! - krzyknęłam celując w Malfoya.
Nie zdążył się uchylić. Przewrócił się na podłogę, wijąc się z bólu. Teraz do akcji wkroczyli też śmierciożercy. Profesor Black z profesorem Lupinem wyszli na korytarz, żeby ich odciągnąć od nas. Jeden z nich jednak wszedł do pokoju nauczycielskiego. Szedł coraz bliżej nas z mściwą satysfakcją wymalowaną na twarzy. Bałam się, strasznie się bałam.
- Avada Kedavra! - krzyknął ktoś z tyłu.
Śmierciożerca padł martwy na ziemię. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam...
....chłopaka, który wyglądał jak uczeń, ale nigdy go nie widziałam.
*
- Kim jestes! - krzyknalem do niego.
On jakby mnie nie uslyszal wpatrywal sie w drzwi, z ktorych dochodzily odglosy zaklęć...
- HEJ! JESTES TAM??!! HALO... TU ZIEMIA DO....-tu ucichlem...po kilku sekundach milczenia dodalem: -DO JAKIEGOS CHLOPAKA...! - On ciagle jakby sparalizowany wpatrywal sie w drzwi... Nagle odglosy ucichly... W drzwiach
...ukazali się profesorowie.
*
Cały czas wpatrywałam się w tajemniczego chłopaka. Był wysoki, miał ciemne włosy i oczy. Podeszłam do niego.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem Jeffrey. - powiedział i podał mi rękę.
- Margerite. - powiedziałam i uścisnęłam jego rękę.
Nagle do pokoju wbiegli profesorowie.
- O już poznałaś Jeffrey'a. - powiedział profesor Black. - Będzie on chodził do Slytherinu.
- Co tu się działo? - zapytał profesor Lupin wskazując na ciało śmierciożercy.
- On... On... On chciał nas zabić, ale ten chłopak mu na to nie pozwolił. - powiedziała Cho.
- Dobrze, później się nim zajmiemy. - mruknął profesor Black i wyszedł z pokoju nauczycielskiego.
- Cho to jest Jeffrey, Jeffrey to jest Cho.
- Cześć. - powiedziała Cho.
- Miło mi. - odpowiedział Jeffrey.
- Megi to ja pójdę coś sprawdzić. - powiedziała i puściła do mnie oko.
- Jasne. - powiedziałam za oddalającą się Cho.
- Megi? - zapytał Jeffrey.
- Tak, dla przyjaciół Meg, czyli dla ciebie również. - powiedziałam.
- To ja, w takim razie jestem Jeff.
- Nigdy wcześniej Cię tu nie widziałam - powiedziałam do Jeffa.
- Moi rodzice się rozwiedli i ja zamieszkałem z matką.
- Skąd znasz... znasz zaklęcia niewybaczalne? - zapytała, próbując zmienić temat.
- Ojciec mnie nauczył. Według niego każdy powinien je znać.
- Aha. Jak to wszystko się skończy, mogę pokazać ci zamek. - zaproponowałam.
- Jasne.
- Meg, Jeff chodźcie tu! -
...krzyknęła Cho. Pobiegliśmy do niej zaciekawieni.
*
Po huku na korytarzu, Ja i Shannon postanowiliśmy to sprawdzić. Zanim opuściłem Wielką Salę, zwróciłem się do prefektów:
-Natko, Kati, przypilnujcie resztę podczas mojej nieobecności. Dziewczyny potaknęły, po czym wyszedłem z Shannon na hol główny. Nagle drzwi prowadzące do lochów otworzyły się. Wyszła z nich postać, cała spowita w czarnym płaszczu, na głowie miała kaptur zakrywający twarz.
Nagle postać ta krzyknęła:
-Sectumsempra!
Shannon wrzasnęła z bólu i upadła na podłogę. Jej klatkę piersiową przecieła olbrzymia szrama, z której obficie leciała krew.
-Shannon, nie!!! - krzyknąłem zrozpaczony.
Postać zaśmiała się szyderczo. Powoli zdjęła kaptur. Zobaczyłem przed sobą twarz Severusa Snape'a, mordercę poprzedniego dyrektora Hogwaru, a zarazem jednego z najwierniejszych popleczników Voldemorta.
-Jak się tu dostałeś?-zapytałem ze złością.-Drzwi frontowe były zabezpieczone!
-Zapominasz Braveheart, że je tu kiedyś PRACOWAŁEM. I mieszkałem w lochach na dodatek...Tylko ja wiedziałem o tajnym przejściu z ogrodów do lochów-odpowiedział kpiąco.
-Ahhh....Czemu zaatakowałeś dziewczynę?
-Bo ona należy do Czarnego Pana. Oddaj ją albo zginiesz jak swój poprzednik.
-NIGDY!
Nagle zza Snape'a wyszło kilku śmierciożerców.
"No tak-pomyślałem-a więc to już teraz mam zginąć..."
Drzwi frontowe otworzyły się z hukiem. Zdziwiło mnie to, przecież je zabezpieczyłem. Tylko nauczyciele wiedzieli jak obejść tą przeszkodę, a oni byli na terenie zamku...
W drzwiach
...stało kilkunastu aurorów.
*
- Co jest Cho? - zapytałam.
- Mieliśmy razem patrolować korytarze, a Pietro gdzieś zniknął.
- Okey. Chodźmy go poszukać.
Chodziliśmy po zamku szukając gryfona, ale go nigdzie nie było.
- Może chodźmy do lochów?
Gdy poszliśmy do lochów, zobaczyliśmy Pietra.
- Co ty tu robisz? - spytała Cho.
- No patroluje, nie? - zapytał zdziwiony Pietro.
- Dobra, to ja przy okazji pokaże Jeff'owi Pokój Wspólny. Spotkamy się w tym miejscu za 20 minut. - powiedziałam do Cho i Pietra.
- Dobra. - powiedziała Cho.
- Chodź Jeff.
Poszliśmy w stronę Pokoju Wspólnego. Już chciałam wymówić hasło, gdy spostrzegłam, że drzwi są otwarte. Powoli weszliśmy do środka. Wszystko było tak jak przedtem, ale zobaczyłam otwarte drzwi do mojego dormitorium. Weszliśmy po schodach. Bardzo zdziwił mnie widok w dormitorium mojego ojca. Dałam Jeffowi na migi znać, żeby poczekał na mnie na dole.
- Co tu robisz?
- Przyszedłem cię z tąd zabrać. - powiedział. Dopiero teraz zauważyłam obok niego mój spakowany kufer.
- A zapytałeś mnie o zdanie?
- Nic mnie nie obchodzi twoje zdanie. Wszyscy śmierciożercy zabierają z tąd swoje dzieci. Lucjusz przed chwilą wyszedł ze swoim synem.
- A mnie nie obchodzi co robi Malfoy. - krzyknęłam.
- I tak cię z tąd zabiorę. - teraz i on krzyczał.
- Co tu się dzieje? - spytał Jeff, który słysząc nasze krzyki przybiegł na górę.
- Kim on jest? - spytał mój ojciec wskazując na Jeffa.
- Podobno cię nie obchodzę! - krzyknęłam i odwróciłam się, żeby wyjść z dormitorium.
- Drętwota! - krzyknął mój ojeciec.
Na szczęście Jeff mnie popchnął i zaklęcie przeleciało mi koło ucha.
- Co ty robisz? Myślisz, że będę robić wszystko co mi każesz? Myślisz, że będę cię słuchać, tak jak ty się słuchasz Voldemorta, co? - krzyczałam.
- Co tu się dzieje? - do dormitorium wpadli zdyszani...
Profesorowie Black i Lupin.
*
Mieliśmy zgarnąć wszystkich do Wielkiej Sali. Zgarneliśmy wszystkich perfektów oprócz Meg i Jeffa. Od Cho i Poetra dowiedzielismy się że poszli do pokoju wspólnego. Pobiegliśmy bo wszystko mogło sie juz zdazyć. Z przerażeniem zobaczyliśmy, że drzwi do pokoju wspólnego Ślizgonów są otwarte. Weszlismy szybko ale bardzo ostrożnie(czyli tak jak to tylko huncwoci umieja Very Happy). Salon był czysty nagle usłyszeliśmy meski głos mówiacy Drętwota. Głos dochodził z dormitorium dziewcząt, pobiegliśmy tam i wpadliśmy zdyszani z różdżkami w pogotowiu do dormitorium. Tam zobaczyliśmy śmierciożercę, Meg i Jeffa. Rzuciłem Petryficus Totalus a Remus jakies tylko sobie znane zaklecie. Po paru sekundach śmierciożerca leżał na ziemi nieprzytomny i tak jakby z lekka "zdeformowany".
-Nic wam nie jest?
-Nie nic. Skąd się tutaj wzieliście?-dopytywała sie Meg
-Wszyscy mamy udać się do wielkiej sali, dyrektor chce coś ogłosić.
Wszyscy pobiegliśmy, ale tym razem zamykając drzwi do pokoju wspólnego. Już dochodzilismy do wielkiej sali, gdy ku miojej wielkiej radości zobaczyliśmy....
...zobaczyliśmy Shannon.
*
Ja, Jeff i Lupin weszliśmy do Wielkiej Sali, a za nami wszedł Black w towarzystwie Shannon. Usiadłam z Jeffem przy stole i czekaliśmy na ogłoszenie dyrektora. Gdy większość ucichła, dyrektor wstał i zaczął mówić:
- Śmierciożercy znają wejście do szkoły, dlatego wszyscy muszą pozostać w Wielkiej Sali.
Wybuchła panika.
- Czemu oni chcą nas zabić? - zapytał jakiś pierwszoroczniak z Hufflepuffu.
- Nie, oni nie chcą was zabić.
- Jak oni dostają się do szkoły? - zapytał jakiś gryfon.
- Przez lochy. - odpowiedział dyrektor.
- Nie można tego wejścia, tak po prostu zamknąć? - zapytała jakaś dziewczyna z Revenclawu.
- To nie jest takie proste. My nie znamy tego wejścia... - odpowiedział dyrektor.
W tym momencie wpadłam na świetny pomysł. Wstałam z krzesła i szybkim krokiem podeszłam do dyrektora.
- Eee... No bo mój ojciec, chciał mnie z tąd zabrać. Teraz on leży w moim dormitorium. Ja mogłabym z nim iść i wtedy wyszlibyśmy tym wyjściem... Yyy... No i ja bym wiedziała gdzie jest to wyjście. Ktoś mógłby iść za mną i by je widział i potem pokazał panu. - mówiłam dość nieskładnie, aczkolwiek wierzyłam, że dyrektor poprze mój pomysł.
-...

-...sama nie pójdziesz.
*
Patrolowałem lochy w poszukiwaniu tego przejścia. Towarzyszyli mi Shannon i Black którzy także roglądali się bardzo wnikliwie za tajmnym wejsciem. Przeszukaliśmy główny korytarz, gabinet profesora eliksirów,a mówiąc szczerze to ja przeszukałem bo nie lubie jak ktoś mi grzebie w rzeczach.
Po bardzo dkładnym przeszukaniu lochów wróciliśmy do Wilkiej Sali, aby czegoś się napić.
-Panie dyrektorze -powiedziałem gdy tylko go znalazłem -pragnę zauważyć, ze uczniowie nie śpią już dwie doby, ani profesorowie. Nie możemy walczyć ześmierciożeracmi śpiący i zmęczeni.
-Masz rację Lupinie...
-Jest chyba tylko jeden pomysł... tak mi się zdaję... jeden plan abyśmy wszyscy mogli się przespać...
-Jaki?
-Trzeba zapieczętować lochy. Oni przedostają się tu prze lochy tak. Trzeba je jak najszybciej zapieczętować.
Nagle przez okno wleciał...
wleciał Fawkes .
*
Tak więc zostaliśmy zgarnięci do wielkiej sali ;P Wszyscy byli wycieńczeni i mieli koszmarne wory pod oczami. Jedzenia nam jednak nie zabrakło, bo w końcu smierciożercy nie dobrali się jeszcze do kuchni, więc skrzaty o nas dbały.
Kiedy już Braveheart i reszta się napili ( a nie był to sok dyniowy ;P, zalatywało raczej miodziem Rosmerty i jakby troche sherry.... demoralizuja nas w tej szkole ;P ) wstał razem z megi i powiedział do niej:
- no wiec dobrze, pójdziesz razem ze swoim ojcem. Łapo, Shannon - zostaniecie tu w wielkiej sali, zeby pilnowac uczniów?
- Alez oczywiście, profesorze - odparł Łapa z maslanymi rozmarzonymi oczkami ;P
- No więc wszystko ustalone. Ja i Lupin pójdziemy za wami, meg, żeby dowiedziec się gdzie jest to przejście. Miejmy nadzieję, ze wszystko się uda.
Plan ten wydawał się być dość wymyślny, jednak jego realizacja niekoniecznie. Kiedy braveheart chciał otworzyć drzwi, te ani drgneły. Nikt z ciała pedagogicznego nie mógł ich otworzyć, żadnym zaklęciem!
- Chyba potrzebny będzie jakiś taran - odpowiedziałam, z wrodzoną sobie subtelnością ^^ ;P
Sytuacja wydawała się być patowa, bo w Hogwarcie panował zakaz aportacji 9czy deportacji, nie wazne), a przeciez musieli wyjść na swoją 'akcje'.
-Żenada - powiedziała meg.
Wydawało się, że już nie można się wydostać z Wielkiejsali, gdy wtem rozległ się przeraźliwy huk. Taki, którego jeszcze nie słyszeli. Jadna ze ścian zawaliła się, i uwieziła pod swoimi gruzami sporo uczniów. Jednak wszystkich przejął dreszcz grozy, gdy za ową ścianą ujrzeli..........
-..smoka
*
Nagle wielki huk rozwala szkolny mur
wchodzą śmierciożercy spragnieni ludzi śmierci
na niebie Mroczny Znak pośród srebrnych gwiazd
trzecie doba się zaczyna pomoc nadal nie przybywa
zielone promienie lecą ludzi niewinnych kaleczą
jednak w wielkiej sali burza mózgów trwa
jak szybko poknać wroga? Co niesie śmierć i zło
jakkby go tu pokonać może mur zbudować?
Może wysadzić błonia? Użyć zaklęć mrocznych
bo niby czemu my nie możemy używać ich
skoro oni mogą I ngale wpadają na pomysł.
Jak szybko ich pokonać. Jak szybko ich wypędzić
z Hogwartu pięknej ziemi Bo dyrektor w swym gabinecie
wraz z profesorami wpadli na pomysł bystry
jak pokonać złych Lecz do tego trzeba
uczniów z czystym sercem bo legenda głosi
o czterech pięknych rzeczach własności zalożycieli
po jednej osobie z domu co trzymać musi to
połączyć moc magiczną i pokonać zło!
Tak śpiewa tiara przydziału...
*
-Tak, to stara przepowiednia-mówiłem w duchu-Ale...którego ucznia wybrać? Z jednej strony ktoś będzie urażony, że go nie wybrałem, a drugi przerażony, że to on został wyznaczony do tego zadania.
-Dobrze-zwróciłem się do profesorów-wybierzcie ze swoich domów po jednej osobie...
-Oczywiście dyrektorze-powiedzieli zgodnie opiekunowie.
Po chwili ciszy każdy zaczął mówic po kolei:
-Z Hufflepuffu Tina-rzekła prof.Granger.
-Z Ravenclawu Natka-powiedział prof.Lupin
-Ze Slytherinu Meg-rzekł Prof.Black.
-A z Gryffindoru...-zająkałem się. Miałem wybrać Cho, ale kiedy usłyszałem, że każdy z profesrów wybrał dziewczynę, to zmieniłem zdanie.-Z Gryffindoru Pietro.
-No to ustalone-skwitował Black.
Wyszliśmy z gabinetu i zobaczyliśmy Shannon która walczyła z śmierciożercami w towarzystwie Cho i Jeffa.
Strzeliłem kilkoma promieniami z różdzki i pomogłem im pokonać wrogów.
-Szybko znajdźcie wybranych uczniów-powiedziałem do opiekunów domów.
Ja sam zobaczyłem w oddali Pietra rzucającego oszałamiacze na śmierciożerców. Chłopak nie zauważył przeciwnik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DyrBraveheart
Naczelny Kokos
Naczelny Kokos



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Czw 20:58, 23 Sie 2007    Temat postu:

Chłopak nie zauważył przeciwnika czającego się za nim.
-Avada..!-zaczął śmierciożerca
-Flaresheet!-krzyknąłem. Śmierciożerca padł martwy, a jego szata stanęła w płomieniach.
-Pietro, do mnie!-wrzasnąłem, po czym chłopak podbiegł.
-Musimy iść.-rzekłem do niego. On był trochę zaskoczony, ale zaufał mi i poszedł za mną.
Nagle smok zrobił użytek ze swojej broni oddechowej. Zionął ogniem na uczniów stojących najbliżej. Biedacy zwęglili się na miejscu.
-NIE! -wrzeszczałem. To był straszny widok. Jednak zachowałem rozsądek i już wiedziałem co mam robić. Musiałem wezwać magiczną bestię, sojusznika.
Najbardziej nadawał się tu tylko...couatl.
-Espennio Draconis!-wymówiłem zaklęcie. Z mojej różdzki wyleciał olbrzymi couatl i rzucił się na smoka.
Ja podszedłem do reszty profesorów.
-No to zaczynamy-rzekłem, po czym...
Po czym zacząłem poszukiwania legendarnego miecza Gryffindora.
*
Szybko pobiegłem do Wielkiej Sali przy okzaji zabijając śmierciożercę. Znalazłem NAtkę i wszystko jej wytłumaczyłem.
-Czemu ja? -spytała podekscytowana.
-Bo na ciebie padło. Chodź za mną do pokoju wspólnego krukonów... Musimy znaleść...
Razem z Natką padliśmy na ziemię gdy smok zaczął ziać ogniem.
-musimy znaleść legendarną różdżkę Roveny Ravenclaw. Szybko
Razem udało nam się jakoś wyjść z Wielkiej Sali i pognaliśmy do pokoju wspólnego. Przeszukawszy wszystkie fotele, szafy, tajemne przejścia i różnego rodzaju zbroję ale nadal nie znaleźliśmy artefaktu.
*
Dyrektor pogrążony w zadumie siedział w swoim biurze. Koło niego na stole stał Faweks. Najwyrźniej na kogoś czekał.
Tiara znów zaczęła snuć mądrości.
AArtefakty te
których szukacie
nie ma w naszej
przepięknej szkole
skradzione dawno
przez Mrocznego Lorda
ukryte w zakątkach Anglii
strzeżone przez siły zła.
Dyrektor wstał.
-Jak to? Nie ma ich w szkole? -spytał zdruzgotany dyrektor.
-Nie ma...
-A... gdzie są?
-Miecz owszem jest za panem... ale różdżka, medalion i czarka... ukrytę.
Byłem zaskoczony. Nie wiedziałem, jak mam to wszystko obejść...I wtedy przypomniało mi się zaklęcie Maksymalizacji Przywołania. To jednak wymagało ogromnej siły i poświęcenia, ale wiedziałem, że to jedyna rzecz, jaką można zrobić, żeby uratować szkołę.
-Słuchajcie-zwróciłem się do wszystkich zebranych w moim gabinecie.-musicie walczyć w Wielkiej Sali, ja zaś zajmę się przywołaniem 3 tajemniczych artefaktów.
-Co?!-zdziwił się na głos Black-Przecież one mogą być gdzieś bardzo dobrze ukryte, poza tym pewnie znajdują się setki mil stąd...
-Mam tego pełną świadomość.Wiem, że to może się nie udać, i że po całym procesie będę bardzo wyczerpany; jednak uważam, że to jedyna nadzieja na ocalenie naszej szkoły...
-Dobrze-zgodził się Lupin.- Jednak powinien pana ktoś pilnować. Ja to zrobię.-rzekł.
-Cóż, dobrze...Reszta na dół...i uważać na uczniów, szczególnie na wybranych...-powiedziałem, po czym wszyscy wyszli. Lupin zamknął drzwi i rzekł:
-No to zaczynamy..
-Tak...
Usiadłem w fotelu, zamknąłem oczy, skupiłem się jak tylko mogłem i zamknąłem swój umysł. Całą swoją uwagę poświęciłem owym trzem pożądanym artefaktom. Podniosłem różdżkę i krzyknąłem:
-Accio Maximus Artefakty!. Nagle poczułem, że bardzo słabnę. Po jakichś 20 minutach za oknem dało się słyszeć świst. 3 magiczne przedmioty brnęły ku mnie z niesamowitą prędkością. Po chwili wpadły do pomieszczenia wybijając szybę, po czym opadły na podłogę.
-Udało się profesorze! -krzyknął z euforią Lupin.
-Tak, udaa..-nagle urwałem. W jednej chwili upadłem na podłogę całkowicie wyczerpany.
-Profesorze!-krzyknął Lupin.
Ale ja już tego nie usłyszałem. Poczułem, że zapadam się w ciemnościach...
Lupin szybko położył mokrą szmatkę na czole dyrektora i wylewitował go do skrzydła szpitalnego.
*
Wracałem do Wielkiej Sali niosąc cztery magiczne artefakty. Jak to już bywa zabiłem parę węży. Lochy zostały zapieczętowane więc śmierciożercy nie chodzili już po szkole. Otworzyłem drziw Wielkiej Sali. Śmierciożercy latali to tu to tam, ale nie mogli wygrać. BYło ich za mało. Nigdzie nie było uczniów.
-BLACK!- podbiegł do mnie -gdzie są uczniowie?
-W dormitorium Hufflepuffu.
-Zawołaj opiekunów domów...
Ja, profesor Black i Granger szliśmy do dormitorium Hufflepuffu. Koło okna przeleciał smok a za nim ta dziwna bestia.
Weszliśmy do dpormitorium. Panowała tam grobowa cisza. Było już tylko około stu dwudziestu uczniów, a było dwieście pięcziesiąt. Zacisnałem powieki.
-Natka... Tina... Pietro i Meg... proszę tutaj. Trójka osób wstała i podeszła do nauczycieli.
-Gdzie Pietro?
-W gabinecie dyrektora... -odpowiedziała ponuro Meg.
Profesor Black poszedł po niego a reszta czekała.
Wrócili.
Rozdałem im artefakty. Czrkę Helgi Hufflepuff dla Tiny. Miecz Godrica Gryffindora dla Pietra. Różdżka Roveny Ravenclaw dla Natki i medalion Salazara Slytherina dla Meg. Potem razem poslziśmy na Wieżę Astronomiczną. Towarzyszyła nam Shannon która przyszła zamist dyrektora.
-Dobra, słuchajcie. Od was zależy to czy z Hogwartu zniknął ci przeklęci śmierciożercy. Muscie rzucić zaklęcie ,, Artefacto Crim Endora" RAZEM!... Inaczej ich nie pokonamy. Podczas wypowiadania zaklęcia musicie kpomyśleć o tym, ze śmierciożercy znikajął, uczniowie wskrzeszają a hogwart odbudowauję. RAZEM!
Cała czwórka kiwneła głowami.
-Zbliżcie się do siebie... My się odsuniemy. Dokładnie. I razem. Na trzy... czte... ry!
-ARTEFACTO CRIM ENDORA"
Wierza Astronomiczna zapłonęła na czerwono, zielono, żółto i niebiseko. I...
... I ten dziwny smok, który właśnie przelatywał obok wieży, rozpłynął się w powietrzu.
*
Poczułam ból, nad którym nie panowałam. Nie widziałam co się dzieje z innymi "wybrańcami". Upadłam na ziemię.
Obudziłam się w pięknym ogrodzie. Wokół było mnóstwo kwiatów i owocowych drzew. Świeciło słońce i było bardzo ciepło. Nagle zrobiło się zimno i ciemno. Wokół mnie pojawiły się drzwi, a z nich zaczęli wychodzić moi przyjaciele, znajomi, rodzina jako... Trupy...
- Nie!!! - krzyknęłam i obudziłam się.
Uświadomiłam sobie, że ten dziwny ogród to był sen. Leżałam w...
...szkrzydle szpitalnym.
*
Nie świadoma tego, co się działo tuż obok mnie, na wieży astronomicznej, przez okno pokoju wspólnego gryfonów ujrzałam jakies dziwne, czerwono-zielono-niebiesko-zółte blaski. Nie mając pojęcia, co to jest chciałam wybiec z dormitorium, ale w przejściu wpadłam na Lupina.
- Co się dzieje?! To znowu jakiś atak śmierciożerców?
- Nie, wszystko juz jest ok. Niestety ucierpiało kilku uczniów... Chodźmy do skrzydła szpitalnego, resztę opowiem ci po drodze.
Tak więc usłyszawszy, co się stało rzuciłam się biegiem do szkrzydła.
- Megi, nic ci nie jest?? - krzyknełam, rzucając sie do sali jak opętana (czasami każdy sprawia takie mylne wrażenie Laughing ) i popychajac po drodze panią Pomfrey.
Stnęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam, ze nad łóżkiem Megi pochyla sie nie kto inn, jak Jeffrey!
- Jeffrey, co ty tu robisz..? - powiedziałam, zdziwiona do reszty.
- No wiesz.... ja juz od jakiegoś czasu... no - powiem ci wprost - Kocham Megi....
Zwaliło mnie to z nóg poprostu! Jeszcze kiedy zobaczyłam, jak głaska ja po ręce, efekt był kosmiczny!
- Ale ona wciąz nie odzyskała przytomnści... - tu Jeff roni kilka łez na jej policzki.
Nagle megi mrugnęła jedną powieką, a potem otworzyła oczy (czyli cudowne przebudzenie się ^^ ). Spojrzawszy na Jeffa, powiedziała:
- Jeff, to ty...?
- Nic nie mów.... - i tu, ku zdziwieniu wszystkich, którzy byli w sali, (dopiero teraz ich zaówarzyłam) czyli Lupina, POmfrey, Blacka i kilku uczniów Jeff namiętnie pocałował Megi. Pomfrey nawet uroniła łezkę ;P
Wtem do sali nagle wpadł Draco i zepsuł całą tę nastrojową atmosferkę.
- Megi, jak mogłas mi to zrobić?! - krzyknął, padając przed nia na kolana, ze łzami w oczach.
- ......
- Jeff... Co ty... Robisz? - zapytałam, ponieważ byłam w szoku.
*
To było dziwne uczucie. Obudzić się w Skrzydle Szpitalnym, a nad sobą ujrzeć Jeffrey. Nie pamiętałam co się stało ani tego, jak znalazłam się w Skrzydle Szpitalnym.
- Megi... Ja... Ja cię kocham! - szepnął mi do ucha Jeff.
Dopiero teraz zobaczyłam idącego w naszą stronę Malfoya.
- Co mam zrobić, żebyśmi wybaczyła? - zapytał Draco.
- Wyjdź! - powiedziałam, choć chciałam krzyknąć do Malfoya.
Malfoy napotykając surowy wzrok Blacka, zrezygnował i wyszedł.
- Cho... Co tu się działo? - zapytałam.
- Potem Ci wszystko wyjaśnie, a teraz zostawię was samych. - powiedziała Cho i puściła do nas oko.
Była już bardzo blisko drzwi, gdy te, nagle otworzyły się z hukiem i na Cho wpadł jakiś chłopak. Był wysoki, jakieś 175 cm, czarne włosy i oczy. Miał ciemną, opaloną skórę. Oboje wylądowali na ziemi. Chłopak pierwszy się wstał i podał rękę Cho.
- Sorry. Po prostu bardzo się śpieszyłem i... - chciał się wytłumaczyć, ale Cho mu przerwała.
- Jestem Cho.
- A ja Paweł. - powiedział chłopak i podał rękę Cho. - Miło mi.
- Jesteś z Gryffindoru? - zapytała Cho widząc jego szatę.
- Tak. To dziwne, że nie widzięliśmy się wcześniej.
- Noo... Tak.
Razem z Jeffem obserowowałam tą dziwną sytuację. No tak, wszystko zaczęło się powoli układać. Nauczyciele widząc to, co miało miejsce przed chwilą w Skrzydle Szpitalnym, zaczęli go powoli opuszczać. Cho i Paweł również wyszli. Cho pomachała mi tylko na pożegnanie i puściła oko.
- Kiedy będę mogła wyjść? - zapytała Pomfrey.
W tym momencie uśmiech spełzł jej z twarzy.
- Niestety nie szybko...
- Dlaczego? - zapytałam.
- Bo...
-Bo na każdym z waszej czwórki ciąży teraz silne zaklęcie, które potrafi cofnąć tylko dyrektor, ale on...on na razie jest nieprzytomny.
*
Nagle znalazłem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, w którym było wiele drzwi do następnych komnat. Z każdej wyskakiwały snawisemy, widmołaki, dementorzy, śmierciożercy i...trupy uczniów. Wtem zobaczyłem chodzące trupy wszystkich profesorów idących za uczniami...
Obudziłem się cały mokry.Było już poranek.
-Jak dobrze, że to był tylko sen...-rzekłem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Rozpoznałem komnatę szpitalną dla profesorów. Leżałem na łóżku obok którego stała mała szafka nocna, a na niej mnóstwo maści i eliksirów.
Próbowałem się zwlec z łóżka, ale poczułem, że wszystko mnie boli. Przemogłem się jednak i wstałem. Podpierałem się drewnianą laską. Na środku korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali spotkałem Lupina.
-Panie dyrektorze!-wrzasnał.-Co pan tu robi?! Powinien pan leżeć i wypoczywać!
-Wiem, ale...uczniowie...
-Wszystko w porządku.Co prawda wybrańcy muszą mieć zdjęte zaklęcie Potężnego Artefaktu, ale to dopiero jak pan odpocznie.
-Mogę to zrobić teraz! Zaraz!-zapałałem się do zadania, po czym zrobiłem krok do przodu i potknąłem się. Skończyło by się to upadkiem, ale Lupin mnie przytrzymał.
-Widzi pan?
-Ech..-westchnąłem-Ale co z resztą uczniów? Trzeba do nich przemówić, rodzice będą pisać i w ogóle...
-Proszę się nie martwić-uspokoił mnie Lupin-Wkońcu jestem zastępcą dyrektora. Już się tym zająłem.
-Tto dobrze. Dziękuję.-powiedziałem.
Lupin kiwnął głową i zniknął w wejściu do Wielkiej Sali. Ja podążyłem do skrzydła szpitalnego, żeby zobaczyć się z wybrańcami. Po drodze spotkałem Syriusza Blacka z...Shannon. Prawdopodobnie...pokazywał jej szkołę.
-A tu jest sala transmutacji.-rzekł.
-Tu będę uczyła, tak?
-Eee...tak.
-Och, naprawdę tu ładnie.
-Taak-potwierdził Black i ciągnął dalej-a tu...tu jest...eee...jemioła? Chyba zapomniano ją zdjąć od BŻ...
-Tak...to jemioła-rzekłą Shannon i zarumieniła się.
-No to...-Black rówinież się zaczerwienił, ale po chwili zbilżył się do Shannon i pocałował się z nią. Ona nie stawiała oporu.
"Już dość się naoglądałem"-pomyślałem-"Nie będę im przeszkadzał".
Gdy wszedłem wreszcie do skrzydała szpitalnego, zobaczyłem....
Zobyczyłem Meg pochłoniętą Jeffem Very Happy
*
Powoli odsunołem się od Shanon. Była cała czerwona na twarzy i wyraźnie zmieszana. Już chciałem ją pocałować jeszcze raz ale tym razem się odsuneła mówiąć:
-Nie powiiniśmy, a jak ktoś tu wejdzie?
-Jak ktoś wejdzie to bedzie miał darmowe atrakcje-powiedziałem z szelmowskim usmiechem. Shanon też się uśmiechneła. Pochyliłem sie do kolejnego pocałunku, tym razem się nie odsuneła. Gdy nasze wargi się zatkneły całą szkołą wstrząsneła silna eksplozja. Upadliśmy na podłogę i po chwili juz biegliśmy szukać źródła wybuchu.
Po drodze spotkaliśmy Lupina który dziwnie na mnie patrzył, w końcu nie wytrzymnałemn i spytałem:
-Luniek co się tak lampisz?
-Masz szminkę na ustach-powiedział chichocząc. Shanon się lekko zaczerwiła a ja szybko wytarłem szminkę z ust. W biegliśmy do Skrzydła Szpitalnego i tam zobaczyliśmy...
...zobaczyliśmy dyrektora zdejmującego zaklęcia z "wybrańców".
*
Dyrektor zdjął już ze mnie zaklęcie. Poszłam się przebrać, po to aby wyjść z Skrzydła Szpitalnego. Miałam już go serdecznie dość. Przebrałam się i razem z Jeffem wyszliśmy ze Skrzydła Szpitalnego. Poszliśmy na błonia. Był to koniec zimy. Śnieg powoli topniał, ale było jeszcze dość zimno. Poszliśmy na spacer. Chodziliśmy, trzymając się za ręcę i rozmawiając o wielu różnych rzeczach. Nagle Jeff się zatrzymał. Staliśmy tak, trzymając się za ręcę i patrząc sobie w oczy.
- Kocham Cię... - powiedział powoli Jeff.
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałam po dłuższej chwili.
Staliśmy tak przez chwilę, po czym nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku. Zrobiło się zimno, dlatego wróciliśmy do zamku. ...w pustej klasie zobaczyliśmy Prof. Blacka i Prof. Riddle (czyli Shannon dla niewiedzących) całujących się.
*
Rzuciłem już przeciwzaklęcie na wybrańców i zdjąłem z nich klątwę. Podziękowałem każdemu z osobna, po czym pozwoliłem odejść. Traf chciał, że gdy wychodziłem ze skrzydła szpitalnego przyuważyła mnie pani Pomfrey.
-Co pan wyprawia?! Powinien pan leżeć w łóżku i odpoczywać!-wrzeszczała.
Zapewniałem ją, że czuję się świetnie. W końcu udało mi się jakoś wybrnąć. Poszedłem do Wielkiej Sali. Otworzyłem drzwi i ujrzałem setki twarzy zwróconych na mnie, a przy stole nauczycielskim stojącego Prof. Lupina.
-Dzięki odwadze waszej, profesorów i dyrektora...-urwał, gdy mnie zobaczył.
Przeszedłem między stołami i usiadłem na końcu stołu dla nauczycieli.
-Nie przeszkadzaj sobie, Remusie-powiedziałem pogodnie, na co on uśmiechnął się i zaczął mówić dalej.
-Dzięki odwadze waszej, profesorów i dyrektora mogliśmy uratować szkołę. To nasze wspólne święto.
Nie byłem w stanie słuchać tego, o czym mówił Lupin. Byłem za bardzo zmęczony, więc nie docierało do mnie ani jedno słowo. Nagle zobaczyłem na zaczarowanym suficie, że coś się szybko przemieszcza nad Wielką Salą.
"Ech, mam już zwidy"-pomyślałem i zająłem się piciem wina.
Po dłuższej chwili drzwi od Wielkiej Sali gwałtownie otworzyły się.
Stali w nich Profesor Black obejmujący Shanon aora Meg z Jeffem:D
*
Całowaliśmy się w najlepsze z Shanon gdy do klasy w której byliśmy wpadli Meg i Jeff. Gdy nas zobaczyli spłoneli rumieńcem, uśmiechnołem sie do Shanon i skinołem głową w stronę dzieciaków(bez urazy Meg ale pisać mi się nie chciałoVery Happy), ona tylko się uśmiechneła i cmokneła mnie w policzek, po czym zwróciła się do uczniów:
-Dlaczego nie jesteście w WS? Trwa właśnie przemówienie.
-Bo..ten..tego..
-Dobra, nie ważne chodźmy do wielkiej sali.
Poszliśmy Uczniowie na przodzie a my trochę z tyłuVery Happy NAsaza wędrówka ludu trwała dość dłuuugo:P. Podeszliśmy do drzwi i weszliśmy cała sala zamilkła widząc 2 pary po chwili ciszy wybuchły oklask. Ja z uśmiedchem pokłoniłem się a Shanon wyskoczył rumieniec i tylko się uśmiechneła. Podeszliśmy do stołu nauczycielskiego i siedliśmy koło dyrektora. Ten z butlą wina powiedział do mnie:
-Syriuszu, czy to ja jestem pijany czy też coś tam jest nad wielką salą?
Spojrzałem w góręi uśmiech znikł z mojej twarzy.
-Luniek szybko to....
-... To hipogryfy z... Z... Ze śmierciożercami!
*
Wielka Sala ucichła. Z sufitu WS zaczęli zlatywać śmierciożercy na hipogryfach. Wybuchła panika i po chwili, uczniowie stłoczyli się obok stołu nauczycielskiego, a śmierciożercy wylądowali koło kominka.
- Nie przyszliśmy tutaj zabijać. - powiedział jeden z nich. Dopiero teraz zauważyłam, że jest to mój ojciec.
- To po co? - zapytał jeden z profesorów.
- Przyszliśmy zabrać ją - powiedział mój ojciec i wskazał na mnie. - Jeśli nie pójdziesz, to i tak cię z tąd zabierzemy, tylko inaczej - dodał i uśmiechnął się drwiąco.
Wiedziałam, że jak będzie chciał to i tak mnie z tąd zabierze, więc powoli zaczęłam iść w stronę ojca.
- Nie idź! - krzyknął za mną Jeff i złapał mnie za rękę.
- Muszę... - powiedziałam cicho i wyrwałam się.
Byłam już koło ojca. Wsiadłam na hipogryfa i w tym momencie zrobiło mi się słabo i zemdlałam. Obudziłam się w...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wirtualny Hogwart im. Lwa Aslana Strona Główna -> Ważne informacje Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin